- Dzień dobry, koty - mówię rano, wchodząc na dyżur. Jeszcze wcześnie, w szpitaliku ciemnawo. Zdejmuję kurtkę i zapalam światło.
- Ssyyy! - odzywa się Seti, zerkając na mnie przez pręty klatki. Ot, taki nasz mały rytuał

Miskę ma jak zawsze prawie pustą - jak na takie chucherko, apetyt jej dopisuje. I dobrze, bo kiedy się patrzy na te nóżki jak patyczki, to czasem aż serce ściska. I tak wygląda o niebo lepiej niż wtedy, kiedy do nas trafiła...
- Co mi powiesz ciekawego? - pytam, otwierając klatkę. Mała bo mała, ale swój urobek w kuwecie to potrafi zostawić. A żwirkiem kruszy przy tym niemiłosiernie!
- Ssyyy!
- Monotematyczna jesteś dzisiaj - szybko ogarniam co jest do ogarnięcia. Seti śledzi uważnie każdy mój ruch i wierci się na posłanku. Zerka na mnie, na miskę, na mnie, na mnie, na mnie. Mikroskopijne gabaryty w zestawieniu z wielkimi złotymi oczyskami upodobniają ją do małej sówki, z tym, że nie przypominam sobie, żeby którakolwiek sówka miała taki przyjemny, piaskowobeżowy kolor. Z zadowoleniem konstatuję, że ogromne połacie kociego grzbietu, łyse niemal zupełnie w chwili, gdy przybyła, pokryły się gęstym futerkiem. Kończę sprzątanie i wyciągam rękę w kierunku koty - jedna sekunda i błyskawicznie przylega do niej grzbietem.
- I po co to zgrywanie twardziela? - posuwistymi, wolnymi ruchami głaszczę ją od łebka do ogonka, raz za razem. Kilka sekund i szpitalik rozbrzmiewa kocim mruczeniem - Tak ci wstyd przyznać, że w sumie to lubisz? Po co te zgrywy?
Seti wysłuchuje mojego monologu, uzupełniając go o pełne zadowolenia mruczenie. Drugą ręką zaczynam drapać kotę lekko po policzkach i pod bródką. Powoli i ostrożnie, gwałtowniejsze ruchy nadal ją płoszą.
- No proszę! - mruczenie przechodzi w pełne rozanielenia gruchanie. Nie sposób się nie uśmiechnąć, tym bardziej mając w pamięci fakt, że podczas pierwszych moich dni tutaj Seti stresował sam fakt, że stoję prosto. Teraz mogę stać, chodzić, pewnie mogłabym nawet zaśpiewać... no dobra, bądźmy humanitarni. Tkwię zatem połowicznie w klatce, eksponując swój mało malowniczy acz wydatny tył - a co tam, czasem można, tym bardziej, że Seti radośnie odstawia przede mną taniec węża, wijąc się, ocierając, łasząc i tuląc.
I nagle - bach, pada na podłogę i wystawia brzuszek, tak centralnie. Zastygam, ona też. Patrzy na mnie wzrokiem typu "Boże, co ja zrobiłam?!", po czym zrywa się na równe łapki i siada, kawałek dalej, ale od razu zaczyna udreptywać posłanie.
- Mam cię - mówię triumfalnie i wyciągam rękę. Terkot momentalnie wypełnia całe pomieszczenie, taniec zaczyna się od nowa.
Na pełne i spokojne wystawianie brzuszka będziemy musieli jeszcze trochę poczekać, ale to tylko kwestia czasu. I tak dumnam, i z siebie, i z niej
