Lamia
Moderatorzy: crestwood, Migotka
Zamorduję ją. Albo nie, najpierw zamorduję siebie. Ale po kolei.
Albo nie. Przejdźmy od razu do meritum.
Lamia uciekła. Uciekła z transportera po wizycie kontrolnej, podczas której pani doktor stwierdziła, że infekcja jest już historią, a Lamia ma się znakomicie. Uciekła, mimo iż transporter teoretycznie był zamknięty i wyleźć nie powinna. Ale wylazła, smyrgnęła w krzaki i tyle. Przepadła jak kamień w wodę, mimo przeszukiwania wszystkich okolicznych krzaków i chaszczy, mimo obejścia osiedli w promieniu miliona kilometrów, mimo nawoływań, mimo wszystkiego. Nie było kota. Byłam zrozpaczona i rozwalona ja, mająca ochotę tłuc głową we wszystkie okoliczne słupy i mury, były Morri, moorland i saszka, które rzuciły wszystko i przyjechały, aby pomóc, była Chitos, która przyjechała z drugiego końca miasta i rozwiesiła ogłoszenia, byli ludzie, zupełnie obcy, ale zaskakująco życzliwi, przejęci i zmartwieni, od pana z warsztatu po pana menela i niesłyszącą dziewczynę, której sedno sprawy tłumaczyłam pantomimą i na migi. Tylko Lamii nie było.
Nie pytajcie mnie, jak mi minęła ta noc, bo pamiętam tylko moment, w którym zapikał telefon: Lamia była widziana dokładnie w tym samym miejscu, w którym wczoraj zwiała. Dziesięć minut później byłam na miejscu - jest! Siedzi w krzakach... i zwiewa nie wiadomo dokąd, kiedy tylko próbuję wyciągnąć do niej rękę. Ale jest, żyje, cała, nieuszkodzona... Szukam więc dalej, obchodzę znane już aż do obrzydzenia miejsca, kiedy dzwoni telefon: Lamia siedzi pod samochodem obok warsztatu. Pędzę - nie ma jej, pan chciał pomóc i wywabić kotę mlekiem, ale prysnęła. Niemniej JEST TU GDZIEŚ, trzeba ją tylko złapać... Telefon: tym razem to saszka, pyta, czy przyjechać i pomóc. No jasne, że tak... Czekam chwilę, odbieram ją z przystanku, tłumaczę, co i jak, chcę pokazać, gdzie ostatni raz widziałam Lamię... jest! Siedzi przy tym samym samochodzie!.. i znika, kiedy ktoś obok niego przechodzi, żeby po chwili pojawić się znowu, jak w jakiejś upiornej ciuciubabce. Przyjeżdża Morri - jesteśmy we trzy, uzbrojone w transporter, tuńczyka, kocimiętkę i walerianę, czy to coś da..? Lamia nadal pod samochodem, po czym znika, ale dzięki temu, że leżę rozpłaszczona na ziemi, wiemy, gdzie wlazła - pod silnik. Ja leżę, saszka obstawia front, Morri podkrada się i usiłuje łajzę wywabić, łajza w końcu wyłazi, ale przemyka pod samochód obok, potem pod następny... i tam się zatrzymuje, znęcona aromatem tuńczyka i kocimiętki. Kęs po kęsie, krok po kroku podchodzi do Morii, ja niczym najwytrawniejszy marine czołgam się po ziemi, żeby w razie czego móc ją capnąć z tyłu, Morri najspokojniej w świecie zagaduje, rzuca kolejne kęsy ryby... i nagle cap! saszka leci z transporterem, ja pędzę przytrzymać kota, który wcale nie ma ochoty dać się złapać, walczy, szarpie się, próbuje mnie ugryźć - ale to na nic, MAMY JĄ, SIEDZI!!!
Na palcach jednej ręki mogę policzyć chwile w życiu, kiedy byłam szczęśliwsza niż wtedy.
Jeszcze tylko kontrola u weterynarza - Lamia okazuje się zdrowa jak byk, żadnych śladów ugryzień czy innych obrażeń - i wracamy do domu, z transporterem zabezpieczonym tak, jakby jechały w nim królewskie regalia, z Lamią wyraźnie niezadowoloną i co jakiś czas próbującą się szamotać. Dojeżdżamy - i z chwilą wniesienia do mieszkania Lamia nagle się uspokaja. Pozostałe koty obwąchują ją z zainteresowaniem, a ona układa się na chlebek, mruży oczy i co jakiś czas zaszczyca kogoś noskiem przez kratkę. Gdyby podłożyć pod tę scenę ludzki dubbing, brzmiałaby ona mniej więcej tak:
- Ojej, wróciłaś!
- Ojej, gdzie byłaś?
- Ojej, co pachnie tak ładnie?
- E, wiecie... Stara ale jara jestem, to na gigant skoczyłam, a na gigancie wypas, bale po nocach, świeże ślimaki, niedojedzone hotdogi, ale co wy o tym wiecie, kanapowce...
- O jaaa!.. Naprawdę?!
- No ba. A do tego poznałam takiego jednego, całkiem całkiem był... I wiecie co? ON MIAŁ JĄDRA!!!
I tym optymistycznym akcentem może zakończmy... chociaż nie, jeszcze jedno - tuńczyk w kocimiętce naprawdę straszliwie śmierdzi.
Albo nie. Przejdźmy od razu do meritum.
Lamia uciekła. Uciekła z transportera po wizycie kontrolnej, podczas której pani doktor stwierdziła, że infekcja jest już historią, a Lamia ma się znakomicie. Uciekła, mimo iż transporter teoretycznie był zamknięty i wyleźć nie powinna. Ale wylazła, smyrgnęła w krzaki i tyle. Przepadła jak kamień w wodę, mimo przeszukiwania wszystkich okolicznych krzaków i chaszczy, mimo obejścia osiedli w promieniu miliona kilometrów, mimo nawoływań, mimo wszystkiego. Nie było kota. Byłam zrozpaczona i rozwalona ja, mająca ochotę tłuc głową we wszystkie okoliczne słupy i mury, były Morri, moorland i saszka, które rzuciły wszystko i przyjechały, aby pomóc, była Chitos, która przyjechała z drugiego końca miasta i rozwiesiła ogłoszenia, byli ludzie, zupełnie obcy, ale zaskakująco życzliwi, przejęci i zmartwieni, od pana z warsztatu po pana menela i niesłyszącą dziewczynę, której sedno sprawy tłumaczyłam pantomimą i na migi. Tylko Lamii nie było.
Nie pytajcie mnie, jak mi minęła ta noc, bo pamiętam tylko moment, w którym zapikał telefon: Lamia była widziana dokładnie w tym samym miejscu, w którym wczoraj zwiała. Dziesięć minut później byłam na miejscu - jest! Siedzi w krzakach... i zwiewa nie wiadomo dokąd, kiedy tylko próbuję wyciągnąć do niej rękę. Ale jest, żyje, cała, nieuszkodzona... Szukam więc dalej, obchodzę znane już aż do obrzydzenia miejsca, kiedy dzwoni telefon: Lamia siedzi pod samochodem obok warsztatu. Pędzę - nie ma jej, pan chciał pomóc i wywabić kotę mlekiem, ale prysnęła. Niemniej JEST TU GDZIEŚ, trzeba ją tylko złapać... Telefon: tym razem to saszka, pyta, czy przyjechać i pomóc. No jasne, że tak... Czekam chwilę, odbieram ją z przystanku, tłumaczę, co i jak, chcę pokazać, gdzie ostatni raz widziałam Lamię... jest! Siedzi przy tym samym samochodzie!.. i znika, kiedy ktoś obok niego przechodzi, żeby po chwili pojawić się znowu, jak w jakiejś upiornej ciuciubabce. Przyjeżdża Morri - jesteśmy we trzy, uzbrojone w transporter, tuńczyka, kocimiętkę i walerianę, czy to coś da..? Lamia nadal pod samochodem, po czym znika, ale dzięki temu, że leżę rozpłaszczona na ziemi, wiemy, gdzie wlazła - pod silnik. Ja leżę, saszka obstawia front, Morri podkrada się i usiłuje łajzę wywabić, łajza w końcu wyłazi, ale przemyka pod samochód obok, potem pod następny... i tam się zatrzymuje, znęcona aromatem tuńczyka i kocimiętki. Kęs po kęsie, krok po kroku podchodzi do Morii, ja niczym najwytrawniejszy marine czołgam się po ziemi, żeby w razie czego móc ją capnąć z tyłu, Morri najspokojniej w świecie zagaduje, rzuca kolejne kęsy ryby... i nagle cap! saszka leci z transporterem, ja pędzę przytrzymać kota, który wcale nie ma ochoty dać się złapać, walczy, szarpie się, próbuje mnie ugryźć - ale to na nic, MAMY JĄ, SIEDZI!!!
Na palcach jednej ręki mogę policzyć chwile w życiu, kiedy byłam szczęśliwsza niż wtedy.
Jeszcze tylko kontrola u weterynarza - Lamia okazuje się zdrowa jak byk, żadnych śladów ugryzień czy innych obrażeń - i wracamy do domu, z transporterem zabezpieczonym tak, jakby jechały w nim królewskie regalia, z Lamią wyraźnie niezadowoloną i co jakiś czas próbującą się szamotać. Dojeżdżamy - i z chwilą wniesienia do mieszkania Lamia nagle się uspokaja. Pozostałe koty obwąchują ją z zainteresowaniem, a ona układa się na chlebek, mruży oczy i co jakiś czas zaszczyca kogoś noskiem przez kratkę. Gdyby podłożyć pod tę scenę ludzki dubbing, brzmiałaby ona mniej więcej tak:
- Ojej, wróciłaś!
- Ojej, gdzie byłaś?
- Ojej, co pachnie tak ładnie?
- E, wiecie... Stara ale jara jestem, to na gigant skoczyłam, a na gigancie wypas, bale po nocach, świeże ślimaki, niedojedzone hotdogi, ale co wy o tym wiecie, kanapowce...
- O jaaa!.. Naprawdę?!
- No ba. A do tego poznałam takiego jednego, całkiem całkiem był... I wiecie co? ON MIAŁ JĄDRA!!!
I tym optymistycznym akcentem może zakończmy... chociaż nie, jeszcze jedno - tuńczyk w kocimiętce naprawdę straszliwie śmierdzi.
A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Tjaa...
Lamia podczas ucieczki nie podchodziła na wołanie, uciekała od ręki z jedzeniem, zwiewała na sam dźwięk głosu czy kroków - ale po powrocie do domu doznała takiego przypływu miłości, że aż się z niej wylewa. Tuli się, barankuje, daje buziaki, śpi obok mnie, wystawia brzuch, kula się, szaleje, zagaduje... Co ciekawe, tym falom miłości nie towarzyszy nadmierne ślinienie się - ta przykra dla Lamii dolegliwość ostatniemi czasy zupełnie ustała. Może się normalnie umyć bez klejenia futra a'la mokry szczur z kanału, nie ma też problemów z nadprodukcją kwasu żołądkowego - jej białe łapki przestają być żółte. Ba, kiedy pani doktor podczas pochorobowej kontroli zajrzała w Lamiowe gardło, ze zdumieniem stwierdziła, że jest lepiej niż kiedykolwiek! Może więc nie trzeba będzie powtarzać ostrzykiwania sterydem albo robić je znacznie rzadziej niż zakładaliśmy?..
A i tak wrednej małpie tych koszmarnych 27 godzin nie zapomnę!
Lamia podczas ucieczki nie podchodziła na wołanie, uciekała od ręki z jedzeniem, zwiewała na sam dźwięk głosu czy kroków - ale po powrocie do domu doznała takiego przypływu miłości, że aż się z niej wylewa. Tuli się, barankuje, daje buziaki, śpi obok mnie, wystawia brzuch, kula się, szaleje, zagaduje... Co ciekawe, tym falom miłości nie towarzyszy nadmierne ślinienie się - ta przykra dla Lamii dolegliwość ostatniemi czasy zupełnie ustała. Może się normalnie umyć bez klejenia futra a'la mokry szczur z kanału, nie ma też problemów z nadprodukcją kwasu żołądkowego - jej białe łapki przestają być żółte. Ba, kiedy pani doktor podczas pochorobowej kontroli zajrzała w Lamiowe gardło, ze zdumieniem stwierdziła, że jest lepiej niż kiedykolwiek! Może więc nie trzeba będzie powtarzać ostrzykiwania sterydem albo robić je znacznie rzadziej niż zakładaliśmy?..
A i tak wrednej małpie tych koszmarnych 27 godzin nie zapomnę!
A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
No i siedzi sobie królewna uciekinierka w domu, korzysta z radości ciepłego wyrka i pełnej miski, domagając się teraz miłości ode mnie i od każdego, kto się pojawi w zasięgu wzroku... Na PA Myszkina odkryłyśmy jednak z zaskoczeniem, że Lamia boi się dzieci, nawet tych bardzo spokojnych, rozważnych i przyjaźnie podchodzących do kotów. Dało nam to sporo do myślenia - co też Lamia musiała przeżywać "na wolności"..?
A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Lamia zrzędzi i narzeka, bo w chałupie ciasno, rojno i gwarno - wszędzie lata kociakowa szarańcza... A szarańcza, wiadomo, starczej głowy nie uszanuje, świętego spokoju nie da, ciszy nocnej nie zachowa, w miski tyłkiem wlezie... Nielekkie jest życie seniorki wśród millenialsów 
Na szczęście w niczym nie osłabia to Lamii miłości do człowieka - wystarczy kotę dotknąć, a już przeszczęśliwa uwala się na podłogę, chce miziać, tuli, brzuch wywala... ech, żeby tak ktoś zechciał przyjść ją poznać!

Na szczęście w niczym nie osłabia to Lamii miłości do człowieka - wystarczy kotę dotknąć, a już przeszczęśliwa uwala się na podłogę, chce miziać, tuli, brzuch wywala... ech, żeby tak ktoś zechciał przyjść ją poznać!
A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
-
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
Lamia wzięła się za wychowywanie szarańczy i proszę, oto pierwsze efekty:
"Budda okej, Banshee też, ale ty, JJu, to ewidentnie zębów dzisiaj nie domyłeś!"
"Budda okej, Banshee też, ale ty, JJu, to ewidentnie zębów dzisiaj nie domyłeś!"
Ostatnio zmieniony 01 sty 1970, 1:00 przez jaggal, łącznie zmieniany 1 raz.
A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
-
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
Tak wygląda Lamia na czilaucie...
...a tak, kiedy próbuje się jej w rzeczonym czilaucie przeszkadzać

Przy okazji rzeczonych zdjęć, na jaw wyszła straszna tajemnica - Lamia nie ma siekaczy!!!
Ale czy to w jakimkolwiek stopniu ujmuje jej uroku?
...a tak, kiedy próbuje się jej w rzeczonym czilaucie przeszkadzać

Przy okazji rzeczonych zdjęć, na jaw wyszła straszna tajemnica - Lamia nie ma siekaczy!!!
Ale czy to w jakimkolwiek stopniu ujmuje jej uroku?

A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
-
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań