Jolly Jumper
Moderatorzy: crestwood, Migotka
JJ odszedł.
FIP, cichy i bezlitosny morderca. Przyszedł znikąd i wyciągnął swoje parszywe zimne łapy po mojego chłopca. Nie dał mu żadnych szans, mi nie dał żadnych szans także...
Naprawdę miałam nadzieję, że okaże się, że to tylko zagazowanie, zwłaszcza że na początku nie wyglądał jeszcze aż tak niepokojąco - ale od poniedziałku wieczór, kiedy wróciłam ze świąt, po środę, kiedy przyjechaliśmy do weta, sytuacja zmieniała się błyskawicznie. Wiedziałam już, że to nie gazy, ale przecież FIP to nie tu, nie on, nie mój szczur... Ale USG, rentgen, doświadczenia lekarzy - to wszystko mówiło jedno.
Mogłam spędzić z nim te ostatnie 24 godziny. Mogłam to wszystko przemyśleć. Mogłam się mu przyjrzeć, wygłaskać, wyprzytulać. Przychodził i trochę popłakiwał "mamo, chyba źle się czuję, brzuch taki duży, nie mogę biegać, nie sięgam łapek z tyłu, mamo, chcę kupkę i nie daję rady, mamo, zrób coś, pomóż", tak samo, jak latem "mamo, tam jest mucha, daj mi ją, mamo, ona lata, a ja nie latam, mamo, ona je, a ja już zjadłem, też chcę"... Głaskałam go, a on mruczał, udeptywał i ciamkał mi palce. Nie płakałam, nie. Nie chciałam, żeby wyczuł, że się boję, że jestem przerażona. Miało być tak, jak zawsze - i było, włącznie z "JJ, nie żryj tego, bo ci zaszkodzi!!!". Jakby cokolwiek mogło mu jeszcze zaszkodzić...
W czwartek JJ skórę na brzuszku miał napiętą jak bęben, nie mógł znaleźć sobie odpowiedniej pozycji. W poczekalni chciałam go wziąć na ręce, ale bałam się, że coś mu niechcący zrobię. Dr Glema rozmawiała jeszcze z kat o ewentualnych dalszych badaniach, ale kiedy wyjęła JJa z transportera... Nie wiem, huczało mi w głowie, słyszałam tylko zza drzwi, jak jeszcze raz omawiała rentgen JJa z dr Starczewskim. Rozmawiała chyba ze wszystkimi lekarzami w klinice, potem mówiła do mnie... Też miała szklane oczy, przecież znała Dżeja od malucha. Fakty były, jakie były - wszystko postępuje w tempie zastraszającym, mały słabnie, wyniki badań krwi wykazały 4 na 5 objawów FIP, test Rivolta stuprocentowo pozytywny, można spróbować podać leki i potrzymać go do jutra, ale płynu było już tyle, że w każdej chwili mógł przerwać przeponę i cały czas narastał... Strasznie chciałam zabrać go do domu, choćby jeszcze na jedną dobę, poleżeć z nim, posłuchać, jak mruczy. Nie wyobrażałam sobie wracać do domu, w którym go nie będzie, nawet takiego osłabionego, polegującego - byle by był... ale do cholery, nie, nie mogłam przecież, tu nie chodziło o mnie...
Poleciało mi parę łez, ale byłam dzielna, musiałam być, żeby JJ nie był przerażony. Wszystko wzięło w łeb, kiedy podpisałam zgodę na eutanazję. Myślałam, że rozerwie mnie od środka, że zacznę tłuc łbem o ścianę i wyć. Wzięłam Dżeja na ręce, przytulił się, umościł. Przeprosiłam go za wszystko, za nazywanie go SzczejDżejem (chociaż zasłużył), za rzucanie w niego poduszką, gdy gryzł mi palce (chociaż też zasłużył)... Powiedziałam mu, że go kocham i że jeśli istnieje jakaś druga strona, to kiedyś go tam znajdę.
Nie miał już ochoty ani sił na uciekanie ze stołu nawet, położył się i leżał. Dostał głupiego jasia i przysnął, a później... później już tylko płakałam. Dr Glema, kiedy go zabierała, płakała też.
Kocham cię, Dżeju. I zawsze będę.
FIP, cichy i bezlitosny morderca. Przyszedł znikąd i wyciągnął swoje parszywe zimne łapy po mojego chłopca. Nie dał mu żadnych szans, mi nie dał żadnych szans także...
Naprawdę miałam nadzieję, że okaże się, że to tylko zagazowanie, zwłaszcza że na początku nie wyglądał jeszcze aż tak niepokojąco - ale od poniedziałku wieczór, kiedy wróciłam ze świąt, po środę, kiedy przyjechaliśmy do weta, sytuacja zmieniała się błyskawicznie. Wiedziałam już, że to nie gazy, ale przecież FIP to nie tu, nie on, nie mój szczur... Ale USG, rentgen, doświadczenia lekarzy - to wszystko mówiło jedno.
Mogłam spędzić z nim te ostatnie 24 godziny. Mogłam to wszystko przemyśleć. Mogłam się mu przyjrzeć, wygłaskać, wyprzytulać. Przychodził i trochę popłakiwał "mamo, chyba źle się czuję, brzuch taki duży, nie mogę biegać, nie sięgam łapek z tyłu, mamo, chcę kupkę i nie daję rady, mamo, zrób coś, pomóż", tak samo, jak latem "mamo, tam jest mucha, daj mi ją, mamo, ona lata, a ja nie latam, mamo, ona je, a ja już zjadłem, też chcę"... Głaskałam go, a on mruczał, udeptywał i ciamkał mi palce. Nie płakałam, nie. Nie chciałam, żeby wyczuł, że się boję, że jestem przerażona. Miało być tak, jak zawsze - i było, włącznie z "JJ, nie żryj tego, bo ci zaszkodzi!!!". Jakby cokolwiek mogło mu jeszcze zaszkodzić...
W czwartek JJ skórę na brzuszku miał napiętą jak bęben, nie mógł znaleźć sobie odpowiedniej pozycji. W poczekalni chciałam go wziąć na ręce, ale bałam się, że coś mu niechcący zrobię. Dr Glema rozmawiała jeszcze z kat o ewentualnych dalszych badaniach, ale kiedy wyjęła JJa z transportera... Nie wiem, huczało mi w głowie, słyszałam tylko zza drzwi, jak jeszcze raz omawiała rentgen JJa z dr Starczewskim. Rozmawiała chyba ze wszystkimi lekarzami w klinice, potem mówiła do mnie... Też miała szklane oczy, przecież znała Dżeja od malucha. Fakty były, jakie były - wszystko postępuje w tempie zastraszającym, mały słabnie, wyniki badań krwi wykazały 4 na 5 objawów FIP, test Rivolta stuprocentowo pozytywny, można spróbować podać leki i potrzymać go do jutra, ale płynu było już tyle, że w każdej chwili mógł przerwać przeponę i cały czas narastał... Strasznie chciałam zabrać go do domu, choćby jeszcze na jedną dobę, poleżeć z nim, posłuchać, jak mruczy. Nie wyobrażałam sobie wracać do domu, w którym go nie będzie, nawet takiego osłabionego, polegującego - byle by był... ale do cholery, nie, nie mogłam przecież, tu nie chodziło o mnie...
Poleciało mi parę łez, ale byłam dzielna, musiałam być, żeby JJ nie był przerażony. Wszystko wzięło w łeb, kiedy podpisałam zgodę na eutanazję. Myślałam, że rozerwie mnie od środka, że zacznę tłuc łbem o ścianę i wyć. Wzięłam Dżeja na ręce, przytulił się, umościł. Przeprosiłam go za wszystko, za nazywanie go SzczejDżejem (chociaż zasłużył), za rzucanie w niego poduszką, gdy gryzł mi palce (chociaż też zasłużył)... Powiedziałam mu, że go kocham i że jeśli istnieje jakaś druga strona, to kiedyś go tam znajdę.
Nie miał już ochoty ani sił na uciekanie ze stołu nawet, położył się i leżał. Dostał głupiego jasia i przysnął, a później... później już tylko płakałam. Dr Glema, kiedy go zabierała, płakała też.
Kocham cię, Dżeju. I zawsze będę.
A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
jestem w takim dziwnym stanie. nie płaczę, czasem najwyżej poleci parę łez, ale nie płaczę. tylko nie umiem normalnie siedzieć w domu, nie mogę patrzeć na koty. wszystko przypomina mi JJa.
a koty to czują, to zaskakujące, jak dużo one czują. nie próbują się przytulać, nie łaszą się, ale wszystkie są w pobliżu i mnie pilnują. wiedzą, że JJ nie pojechał na adopcję, wiedziały, że jest chory, zwłaszcza starsze - traktowały go zupełnie inaczej, czulej, a kiedy jechałam z Dżejem w czwartek, Dżender uwalił się pod drzwiami i płakał, Lamia przyszła się pożegnać, a zazdrosna wydra wcześniej całą dobę pozwoliła mu się do mnie przytulać i zamiast dać mu w gębę, lizała po głowie...
i cały czas to dziwne uczucie w środku.
a koty to czują, to zaskakujące, jak dużo one czują. nie próbują się przytulać, nie łaszą się, ale wszystkie są w pobliżu i mnie pilnują. wiedzą, że JJ nie pojechał na adopcję, wiedziały, że jest chory, zwłaszcza starsze - traktowały go zupełnie inaczej, czulej, a kiedy jechałam z Dżejem w czwartek, Dżender uwalił się pod drzwiami i płakał, Lamia przyszła się pożegnać, a zazdrosna wydra wcześniej całą dobę pozwoliła mu się do mnie przytulać i zamiast dać mu w gębę, lizała po głowie...
i cały czas to dziwne uczucie w środku.
A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
mieliśmy to samo po Dexterze... i też mnie zaskoczyło, że koty po prostu WIEDZĄjaggal pisze:jestem w takim dziwnym stanie. nie płaczę, czasem najwyżej poleci parę łez, ale nie płaczę. tylko nie umiem normalnie siedzieć w domu, nie mogę patrzeć na koty. wszystko przypomina mi JJa.
a koty to czują, to zaskakujące, jak dużo one czują. nie próbują się przytulać, nie łaszą się, ale wszystkie są w pobliżu i mnie pilnują. wiedzą, że JJ nie pojechał na adopcję, wiedziały, że jest chory, zwłaszcza starsze - traktowały go zupełnie inaczej, czulej, a kiedy jechałam z Dżejem w czwartek, Dżender uwalił się pod drzwiami i płakał, Lamia przyszła się pożegnać, a zazdrosna wydra wcześniej całą dobę pozwoliła mu się do mnie przytulać i zamiast dać mu w gębę, lizała po głowie...
i cały czas to dziwne uczucie w środku.

wiem - i dziękuję, że byłaś z nim i ze mną przez te ostatnie godziny, a potem w gabinecie płakałaś razem ze mną...saszka pisze:Alu, wiesz, jak bardzo mi przykro
JJ - na zawsze pozostaniesz w moim sercu i pamięci.
nadal nie mogę uwierzyć, że to właśnie on. mój maleńki, mój marudny, mój kochany.
A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Alu, tak bardzo, BARDZO mi przykro
I w imieniu Dżeja, dziękuję za wszystko...
Wypłacz się, pozwól sobie na to - to naprawdę pomaga spuścić ten balon emocji...
Bo przecież musisz być silna. Musisz.

Wypłacz się, pozwól sobie na to - to naprawdę pomaga spuścić ten balon emocji...
Bo przecież musisz być silna. Musisz.
"(...)Nie jesteś jednak tak bezwolny, A choćbyś był jak kamień polny, Lawina bieg od tego zmienia, Po jakich toczy się kamieniach."