Nie wiem czy to sprawa Zylkene, Cystaidu i obróżki, czy sprawa nowego miejsca pozbawionego zapachów, czy tego, że nałożyłam prześcieradło nieprzemakalne i chowam kołdrę jak wychodzę, ale... (nie zapeszając, tfu, tfu) problem Pędzla zniknął. Kuwetka pięknie używana i na szczęście tylko kuwetka.
Pędzelek w nowym miejscu nie chciał wyjść z transporterka, więc wyjęłam go i położyłam na kolanach. Rozmruczał się i tak spędził 2 godziny, potem zwiedził kawałek pokoju i wrócił z piszczeniem na kolana. Wczoraj wyszedł nawet zwiedzić korytarz, jak żadne groźne człowieki się tam nie czaiły.
Ogólnie jak wracam do domu, to nie ma, że muszę iść do łazienki, że jestem głodna czy chcę założyć dresy. Najpierw jest Pędzelek. Przybiega, wspina się na spodnie, barankuje, obciera, mruczy, piszczy. Jest niesamowity i wymaga też niesamowicie dużo uwagi i czasu. Prawdziwy koci przyjaciel.
