Historia ta ma swój początek w ludzkich obyczajach, ich duszy i wrażliwości.
Słyszałam opowieści o ludziach posiadających kotki, którzy gdy te się okocą, wynoszą maluchy do ogrodu i szpadlem… Znam takich, którzy tradycyjnie, zgodnie z odwiecznym staropolskim zwyczajem, niosą je w worku do stawu, jeziora czy strumienia i tam „likwidują problem”. A na uwagę, że nie trzeba kociąt zabijać, że można kotkę wysterylizować, podniesionym głosem odpowiadają, że „sterylizacja, to grzech”.
Tu początkiem historii jest kobieta, której dochodząca - półdzika - kotka, do ogródka pod drzwi przyniosła malucha. Kotka posiedziała chwilę, a później zostawiwszy małego poszła gdzieś w koci świat. Malec wyglądał źle, był chory. Ale kobieta nie zaniosła go szpadlem do ogródka, nie wrzuciła do worka idąc do stawu, lecz zawinęła go w chusteczkę, wsadziła do pudełka i zawiozła do weterynarza. Nie chciała by cierpiał, zawiozła go więc do uśpienia. Tam lekarze zobaczywszy małego, oceniwszy jego zdrowie, stan sił, powiedzieli, że można spróbować go uratować, musi być tylko ktoś, kto się nim zaopiekuje. I tu nadarzył się drugi dobry człowiek. Jeszcze jedna miłośniczka kotów, dusza człowiek i chrześcijanka z serca, a przy tym czytelniczka naszych kocin opowieści. Zadzwoniła na nasz czerwony telefon z informacją i prośbą o ratunek dla kotka.
Już godzinę później 4-tygodniowy malec, zasilony przez weterynarzy kroplówką, był w domu u wolontariusza. Niedożywiony, wyziębiony, z ropniem na łapce, ropiejącymi oczkami, ledwo się ruszał. Pierwsza noc malca z powikłaniami po kocim katarze była ciężka i spłakana. I dla niego, i dla naszego wolontariusza. Ale jego płacz to też dowód na jego siłę i wolę życia.
Drugiego dnia malec trafił już do kolejnego, szybko przygotowanego domu i wolontariuszki czuwającej nad nim przez całą noc. Co dwie godziny musiała wstać, przemyć ropiejące oczka, podać mleczko z butelki i wymasować brzuszek. Trzeciego dnia płacz ustał, a maluch zaczął być coraz bardziej ruchliwy. Za dnia jechał na opiekę do weterynarzy, wieczorem wracał do opiekunki. Ropa na oczach zaczęła znikać, a ropień na nóżce zmniejszać się. Coraz bardziej wiercił się na rękach. Położony na brzuchu pełzł szukając znowu jedzenia. Już godzinę po jedzeniu szczypał pyszczkiem skórę i kocyk próbując ssać. Chude łapki i wystające żeberka zaczęły się wypełniać. I… co za radość!!! pierwsza kupa zrobiona !!! Brzuszek pracuje !
Gacek, bo nazywamy go w dt tak, jak nietoperza, nie widzi. Choroba uszkodziła mu oczy. Ale bardzo dobrze słyszy - jak to nietoperz - gdy wyjmujemy go z klatki na jedzenie, mycie czy zabawy. Z każdym dniem i z każdą godziną nabiera sił. A musi mieć ich dużo. Żeby mógł normalnie żyć, czeka go operacja usunięcia zniszczonych oczu. I dlatego oprócz jedzenia, staramy się dać mu tyle miłości, by dała mu siły i na operację, i na zdrowienie. Mały jest coraz silniejszy i coraz ciekawszy świata. Zaczyna wychodzić już poza swój kocyk, poznając resztę na razie jeszcze niewielkiego terenu. Bo przed nim jeszcze cały koci świat.
Marianna
Dołączyła: 10 Lut 2017 Posty: 1027 Skąd: Warszawa
Wysłany: Wto 18 Lip, 2017 00:10
Maluszku - walcz!
Tyle juz sie zdarzyło, abyś miał szanse, więc walcz!
_________________ Hemingway mawiał: „Posiadanie jednego kota prowadzi do posiadania następnego”, dlatego też z Marianną i Kreską gościliśmy Izaurę i Leonsję, a wcześniej Dramata Niezłomnego oraz Kostka ❤
_________________ Istnieją dwa sposoby ucieczki od prozy życia: muzyka i koty.
Synuś, Dziczek,Maksima,Gacuś i Kajtuś P w moim sercu i pamięci, na zawsze.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
"Strona internetowa oraz forum Fundacji dla Zwierząt Koci Pazur" wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z niej wyrażasz zgodę na używanie plików cookies w celach statystycznych. [więcej informacji]