Pracujemy nad Czarusiem, żeby choć trochę do niego dotarło, że te dwunożne istoty, to nie bestie, które chcą zeżreć kota razem z ogonkiem.
Na sobotnim dyżurze wzięłam się za "przekonywanie" czarnego cuda (bo Czaruś jest naprawdę przepiękny) małym podstępem. Zaczęłam miziać go wędką. Gdy chociaż trochę się rozluźniał, co następuje zazwyczaj po długim i spokojnym drapaniu pomiędzy oczami i za prawym uszkiem, skracałam stopniowo wędkę w ręce. Gdy w końcu z dłoni wystawało już tylko około 5 centymetrów wędki, dołączyłam do miziania palce. Co prawda szybko się zorientował, że to ręka (po jakiś 3 głaśnięciach) i postanowił ją ukarać solidnym opacaniem, ale co sobie głasnęłam - to moje

. Pomiziałam jeszcze trochę później wędką, żeby nie "rozstawać się w gniewie". Na moich pośladkach w międzyczasie zdążył się odcisnąć wzór z fug pomiędzy płytkami, ale warto było!
I chyba mamy kolejny postęp. Czaruś dyżur zakończył w kuwecie, a nie schowany za nią i udający, że go nie ma:

"Ludzi można z grubsza podzielić na dwie kategorie: miłośników kotów i osoby poszkodowane przez los."
Oscar Wilde