Sobotnie wczesne popołudnie, w końcu zaczyna przygrzewać słonko, w powietrzu czuć wiosnę - nareszcie można pojechać do lasu na spacer! Co prawda mało kto spodziewa się spotkać w lesie cokolwiek innego, niż budzącą się do życia przyrodę, może innego spacerowicza ewentualnie, no jeszcze leśnika... Jakież jest zdumienie wycieczkowiczki, kiedy na dróżkę w samym środku lasu wychodzi... kot! I to jeszcze nieczujący przed nią żadnego strachu, respektu - po prostu podbiega i zaczyna się ocierać o nogi. I przeraźliwie miauczeć - tak samo przeraźliwie, jak przeraźliwie jest chudy... Do tego brud, smród oraz zaropiałe i "dziwne" oczy... Wszystko to nie przestraszyło spacerowiczki - zawinęła kota w kurtkę, przeszła niemal 2 kilometry do parkingu i tam dopiero zaczęła się zastanawiać co dalej... Pani nie jest osobą zamożną, ma jednego kota - codzienną opiekę i wyżywienie jeszcze jednego futra jest w stanie ogarnąć, ale drogiego leczenia - już nie... Dlatego dzwoni do nas - my oczywiście zgadzamy się pokryć koszty opieki weterynaryjnej. Kocur (podogonie nie pozostawiało wątpliwości) musiał zostać w klinice na hospitalizacji - był bardzo słaby, wychłodzony, z tragedią w paszczy, a przede wszystkim prawie zagłodzony; na szczęście wyniki badania krwi dawały nadzieję; z jednym "małym" wyjątkiem - test na białaczkę okazał się pozytywny... I mimo że jesteśmy zakoceni już nie po uszy, a po metrowego koka na czubku głowy, nie było wyjścia - Leśnik został u nas... Bo jakież inne możliwości były?
Białaczka jest wysoce zaraźliwa - wypuszczając kota chorego narazilibyśmy dziesiątki innych w tej okolicy na zachorowanie i śmierć, nie wspominając o samym kocurze, który umarłby szybko, ale na pewno boleśnie; tym bardziej szybko, że nie radził sobie zupełnie na wolności... Alternatywą byłoby uśpienie - tego oczywiście w ogóle nie braliśmy pod uwagę! Kocur dochodzi do siebie, nabiera ciałka, a do tego jest super miziakiem - w dobrych warunkach może żyć sobie w pełnym, zdrowiu jeszcze dłuuugie lata! Mogliśmy jeszcze zostawić z problemem znalazcę - ale dla zdrowego kota kontakt z białaczkowcem niemal w 100% równa się zakażenie...
Tak wygląda kocurek po znalezieniu:
A tak po nakarmieniu i wstępnych oględzinach w gabinecie czekając na klatkę w szpitalu:
A tak już u nas, w swoim fundacyjnym M1;)
Oczywiście testy będziemy powtarzać, ale raczej nie mamy złudzeń... Leśnik jest już po sanacji paszczy i kastracji, teraz czekają go rekonwalescencja oraz wizyta u okulisty - ma zeza, dziwnie głęboko osadzone oczy i - mimo antybiotyku - ciągle zaropiałe...
A imię - no cóż, skoro w lesie można spotkać tylko leśnika... Nie było wyjścia;)
Kocur na
ZDJĘCIACH i
FILMACH.