Niestety nie udało nam się uratować Chmielcia... W niedzielę musieliśmy pozwolić odejść Chmielikowi za TM. Nie chcieliśmy, żeby niepotrzebnie dłużej cierpiał...
Bardzo, bardzo mocno nam go brakuje. Nie spodziewaliśmy się, że będzie nam dane tak krótko cieszyć się obecnością Chmielika.
Już po tygodniu odkąd do nas trafił wiedzieliśmy, że nawet jak nasz fundacyjny szpitalik znowu zacznie funkcjonować to Go nie oddamy. Spodziewaliśmy się, że najpewniej będziemy z Nim do końca, bo kto zaadoptuje kota chorego na nerki, który wymaga wielu leków i podawania kroplówek 3x w tygodniu. Wiedzieliśmy, że zdrowie Chmielika nie będzie się poprawiać, ale nie spodziewaliśmy, że spędzi z nami tylko niecałe 3 miesiące...
Próbowaliśmy zrobić wszystko co tylko było możliwe, żeby go uratować. Odkąd w poniedziałek opuścił całodobową lecznicę Chmielik i trafił do nas był podpięty 24h na dobę do pompy, która dozowała kroplówkę. W poniedziałek prowadząca Chmielika pani doktor założyła mu sondę do noska, żeby karmić Chmielka, ponieważ mocznica tak bardzo zniszczyła dziąsła, że próba karmienia nawet strzykawką byłaby dla niego zbyt dużym dyskomfortem.
Niestety po początkowym optymizmie organizm Chmielcia słabł. Od poniedziałku byliśmy codziennie u weterynarza niestety były to zazwyczaj nieplanowane wizyty. Żeby poprawić sondę, która wychodziła z noska, żeby założyć nowy wenflon, który się wydostał z żyły, albo nagle pękła nadżerka na dziąsłach i pojawiła się krew... Chmielik, któremu jeszcze miesiąc temu nie mogliśmy przyciąć pazurków (bo jego łapek nikt dotykać nie będzie!) - pozwalał sobie masować spuchnięte łapki, jedynie machał intensywnie ogonkiem albo delikatnie burczał...
Przez ostatnie 2 dni Chmielik już tylko leżał na swoim kocyku w klatce, pozwalał się karmić przez sondę, wstawał jedynie do kuwety. Niestety niedzielne wyniki nie przyniosły żadnej poprawy, były gorsze niż te czwartkowe, a te czwartkowe były gorsze niż poniedziałkowe...
Byliśmy przy Chmieliku do samego końca aż dzielnie zasnął po raz ostatni...
Chciałem przy okazji podziękować wszystkim, którzy nam pomagali czy to z obsługą pompy (Kris, Filemon) czy też przez ekspresowe awizacje o różnych porach (Hania, Nadira) czy też poprostu przez trzymanie kciuki za Chmielka w tej nierównej walce.
Nie mogę nie wspomnieć również o prowadzącej Chmielcia pani Weterynarz oraz całej załogi lecznicy, która zawsze nam pomagała ekspresowo jak tylko dotarliśmy z Chmielkiem na sygnale.
Ale przede wszsytkim ogromne podziękowanie dla Oli - kotekmamrotek za wsparcie o każdej porze dnia i nocy (dosłownie), a w zasadzie za wszystko... Ola jesteś WIELKA!
Poniżej parę zdjęć Chmielika takiego jakiego go zapamiętam, czyli kota pełnego energii ale przede wszystkim miłości do człowieka
