Podejrzewaliśmy świerzbowca i/lub krwiaka - jako że nie przychodził regularnie - Karmiciel złapał go dopiero po jakimś czasie. Okazało się, że kot cierpi (bardzo cierpi - dosłownie!) na obie przypadłości - ma tak zainfekowane pasożytem uszy, że drapiąc się nieustannie spowodował stworzenie się krwiaka - drugie ucho przechodziło to samo - tam już małżowina jest zdeformowana i zupełnie pozbawiona chrząstki. Wieloletni świerzbowiec tak zmienił kanały słuchowe, że ich wyczyszczenie - nawet podczas narkozy - okazało się niemożliwe - są zrosty, uszkodzenie błony bębenkowej na 99%, najprawdopodobniej kot bardzo kiepsko słyszy - o ile w ogóle...
Najgorsze było nieustanne cierpienie - ból fizyczny, jaki powoduje krwiak na uchu, lekarka porównała do bólu onkologicznego; cierpienie psychiczne jest jeszcze gorsze - ciągłe świąd, szumy, szmery etc - skoro kot bez przerwy drapał to ucho, mimo ogromnego bólu... Niestety w tak traktowane ucho wdało się zakażenie i gdyby nie interwencja chirurgiczna - Kłapouchego już by nie było, gdyż okazało się, że wewnątrz krwiaka był już masywny stan zapalny, który pewnie skończyłby się sepsą - po otwarciu ropa zasikała wszystko i wszystkich:/ Podczas zabiegu kocurka wykastrowano oraz usunięto cztery połamane kły, które musiały sprawiać mu dodatkowy ból... Początkowo mocno wystraszony, teraz wyluzowany, pozwalający się głaskać - oczywiście trzeba uważać na okolice uszu, bo tam wciąż jeszcze panoszą się resztki świerzbowca, choć Kłapuś już się nie drapie!
Kłapouchy teraz walczy jeszcze z pierwotniakami w kupie - tu powinno być ok, natomiast wiemy już na 100%, że kocur jest nosicielem wirusa FIV - i z tym nie zrobimy już nic... Choć oczywiście takie koty, zaopiekowane, nakarmione i kochane mogą żyć równie długo jak te "zupełnie" zdrowe - za które często uważamy koty nie-nosicieli - choć to oczywiście kompletna ułuda...
Kłapouszek na na ZDJĘCIACH i FILMACH.