Dzień dobry wszystkim, mam przyjemność przedstawić Państwu prawie nowego kotka - bo już bez guza!! Ale od początku. Ostatni miesiąc nie był dla nas łatwy - bardzo szybki zabieg u Zygmusi - wycięcie guza. Po zabiegu kiedy małą odebrałam byłam przerażona,ponieważ kot był bardzo mocno cięty: łapka - paszka i tak w dół cała listwa mleczna. Myślę sobie jak ją to strasznie musi boleć i kiedy się zagoi taka olbrzymia rana i jak tego biednego obolałego kotka opatrywać

z tymi niewesołymi myślami wróciłyśmy do domu. Jeszcze wieczór był ok, bo działały zastrzyki, które Zigi dostała w lecznicy, ale myślę sobie jakoś to będzie. Noc była ciężka, biedna nie mogła sobie nigdzie znaleźć miejsca, i tak cała noc przetuptała. Najgorsze było to, że mały bąbel nie chciał jeść ani pić, na szczęście następnego dnia miałyśmy umówioną wizytę kontrolną, Zygmusia dostała kroplówkę oraz cudowną maść na apetyt. Wróciłyśmy do domu i cud!!!! Bąbelek rzucił się na jedzenie

i to do tego stopnia, że bałam się, że kot pęknie

z obżarstwa. Rekonwalescent zastrzyki znosił dzielnie i opatrywanie rany również. Nigdy nie pomyślałabym, że ten mały łobuz będzie taki grzeczny przy opatrywaniu rany. Serio, Zygmusia zachowała się rewelacyjnie, no ale to w domu. Rana na brzuszku goiła się pięknie, trochę gorzej pod paszką, ale też już jest ładnie. Podczas wyjęcia szwów w klinice już nie było tak różowo jak w domu, ale i tak jak na jej możliwości bez tragedii, ale ciężko. Na szczęście ten trudny etap mamy już za sobą. Ale jest też wynik badania histopatologicznego i niestety jest to nowotór złośliwy - już drugi rodzaj ( nie wiem jak to jest możliwe ale jak widać jest

). Cóż pozostaje nam obserwacja i reakcja.