Jak już wyżej wyczytaliście - Leon musi nosić kołnierz. Jeszcze przed kontrolą u onkologa próbowaliśmy nieco złagodzić mu stres związany z noszeniem tego ustrojstwa. I tak najpierw Leoś wylądował w miękkim weterynaryjnym kołnierzu materiałowym.
Postanowił nam jednak udowodnić, że pogłoski o jego sprycie nie są przesadzone i w dwa dni wykombinował, że napierając kołnierzem na jakikolwiek pionowy przedmiot kładzie go sobie na tułów i zyskuje nielimitowany dostęp do własnego nosa. Rezultat: Leon powiedział "pa, pa" strupkowi, a my powiedzieliśmy to samo, plus kilka #@&#!, materiałowemu kołnierzowi.
Podejście drugie. Zamówiliśmy cudne szyte kołnierze. Cud-mięciutkie, cud-wygodne, cud-niestresujące. No ogólnie miodzio, lala i co tam jeszcze można.
Wieczorkiem szliśmy spać zadowoleni z siebie, że kotkowi tak wygodnie, że nawet tylne łapki sobie myje. Nasze zmęczone mózgi nie zatrybiły jednak, że skoro pyszczek sięga do łapek, to w drugą stronę zadziała to tak samo... Rano zatem odkryliśmy, że Papa znów powiedział strupkowi "pa, pa"...
Dość litości, nadszedł czas męczenia kotka - żegnaj empatio i współczuciu, witaj tradycyjny kołnierzu! O dziwo kocia depresja z tej okazji trwała jakieś 20 minut, foch może dwa razy dłużej. I kot przeżył, i strupek ma się świetnie.
No może tylko czasem jakiś nieproszony ogon zaplącze się do środka

Wybaczcie jakość zdjęcia, ale sytuacja uwieczniana była na szybko
