TEIDE

Nasi podopieczni, którzy odeszli...

Moderatorzy: crestwood, Migotka

3łapcie
Posty: 328
Rejestracja: 24 lis 2020, 20:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: 3łapcie »

W piątek odbył się zabieg Teide. Wbrew pierwotnym założeniom, guz z łapki został usunięty w całości, a to dlatego, iż pani dr onkolog uznała, że guz się zmniejszył! W takim wypadku nie może on być mięsakiem, a więc wycinanie go z marginesem nie jest konieczne. Wycięty guz pojechał na badanie histopatologiczne. W klinice powiedziano mi, że wyniki powinny być do dwóch tygodni, jednak od kilku wolontariuszy słyszałam, że trwa to raczej 3-4 tygodnie.

Teoretycznie powinnam świętować, jednak doświadczona przeżyciami Teide nie pozwalam sobie nawet na ostrożną radość. Czekam na wyniki badania histopatologicznego i dopóki nie zobaczę ich na papierze to nie robię sobie nadziei.

W trakcie zabiegu zostały również pobrane próbki z guza na nerce i węzłów chłonnych. Właśnie w tej chwili wybarwiają się one na szkle, po czym onkolożka obejrzy je pod mikroskopem. Wybarwienie różnymi barwnikami powinno odpowiedzieć na pytanie, jakie komórki znajdują się w aspiracie. (Zgodnie z moich researchem, aspirat to próbka pobrana w trakcie biopsji aspiracyjnej cienkoigłowej celowanej pod kontrolą usg. Nie dam sobie jednak za to ręki uciąć ;) ). Pani onkolog prawdopodobnie obejrzy rzeczony aspirat jutro lub we wtorek, dzięki czemu natychmiast powinniśmy się dowiedzieć, co to były za zmiany. Na wtorek na 15:00 umówione jesteśmy na wizytę kontrolną.

O ile biopsja odbyła się pod kontrolą usg i wiązała się z kilkoma nakłuciami igłą, o tyle wycięcie guza z łapy było już znacznie większym przedsięwzięciem - zrobiła nam się z tego operacja. Teide ma opatrunek założony od nadgarstka aż do łokcia, co znacząco utrudnia jej poruszanie się. Nie ma wątpliwości, że leczenie onkologiczne jest dla niej teraz najważniejsze, a ze względu na nerki nie możemy Teide tak beztrosko poddawać znieczuleniu - okazję do wycięcia guza należało więc wykorzystać. U sprawnego kota obciążenie rozkłada się mniej więcej w 60% na przednie łapy i w 40% na tylne. Teide jednak tylnymi łapkami się tylko podpiera, zaś powodzenie jej ruchomości zależy od przednich. Unieruchomienie tej jednej przedniej łapki oznacza więc dla niej aż 35-40% mniej sprawności. Teide zdarza się więc przewrócić w kuwecie lub wpaść do miski. Daje radę jednak wskoczyć na łóżko, a to ważniejsze, niż wypadek przy piciu czy siusianiu ;)

Po zabiegu przepadła wypracowana dietą harmonia w jelitkach. Pierwszy raz od tygodni Teide jest wzdęta jak balon, produkuje bączki i miękkie placki. Z drugiej strony ważne, że w ogóle zaczęła się załatwiać od razu po zabiegu. Podobnie jak po amputacji łapy u Fridy modliłam się w duchu: „niech siusia, chociażby i pod siebie, ale niech siusia!” Teide szybko odpowiedziała na moje modlitwy i dzisiaj rano miałyśmy mokrą pobudkę.

Poza tym Teide zdaje się być w dobrym humorze. Chętnia wystawia brzuszek do masowania i wyciąga ciałko podczas głaskania. Zaczyna mruczeć od razu, gdy położę się koło niej, nie muszę nawet jej dotykać, chętnie się myje i leży blisko kaloryfera, który dla niej rozkręciłam w ramach zasady 3C - cicho, ciemno, ciepło.

Już we wtorek o 15:00 kontrola u pani onkolog. Dam znać od razu po rozmowie z nią!

Obrazek

https://www.youtube.com/watch?v=F0CF6uG ... O&index=10
Awatar użytkownika
Nuria
Posty: 632
Rejestracja: 18 paź 2016, 13:39
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Nuria »

Trzymamy kciuki za dobre wieści i ściskamy mocno :hug:
3łapcie
Posty: 328
Rejestracja: 24 lis 2020, 20:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: 3łapcie »

Teide jest kotem o wielu przezwiskach, jednak ostatnio najczęściej występuje jako apacz-sapacz. Niczym pełnokrwista przedstawicielka tego walecznego plemienia, Teide potrafi zaciekle bronić się i walczyć o swoją wolność (nawet jeśli jest to obrona przed głaskaniem i wolność od przytulania). Sapacz to z kolei jej alter ego, które dochodzi do głosu po obaleniu muru niechęci. Teide głośno mruczy, sapie, ślini się oraz tuli do mojej ręki i nie odpuszcza, póki nie zaśnie przy mnie.
Nie jest kotkiem łatwym w kontaktach, a już na pewno nie nakolankowym miziakiem. Trzeba wyjść jej naprzeciw, uszanować jej granice i jednocześnie nie odpuścić. Przede wszystkim zaś robić to regularnie, zanim zdąży zapomnieć, że już mi zaufała.

W kwestiach zdrowotnych trwa męczące oczekiwanie. Pani onkolog obejrzała pod mikroskopem próbki pobrane z nerki oraz węzłów chłonnych. Nie znalazła w nich nic atypowego, więc postanowiła wysłać ten materiał na dalszą, pogłębioną cytologię. Powiedziała, że pobrała ponad 20 próbek i w przy takiej ilości raczej coś by zauważyła, gdyby zmiany były rakowe. To daje nam powiew ostrożnego optymizmy.
Z guzem na łapce sytuacja rysuje się nieco inaczej - zdaniem pani dr mógł to być mięsak. Podczas zabiegu okazało się, że łatwo odpreparował się od ścięgna, co daje nadzieję, że - nawet jeśli to mięsak - to nie pozostawił nic po sobie i nic nie odrośnie.

Wyniki cytologii i histopatologii powinny przyjść w przyszłym tygodniu, maksymalnie na początku kolejnego.

Rana na łapce Teide goiła się wzorowo, pozabiegowe zaostrzenie w jelitach też opanowałyśmy w ciągu tygodnia. W ostatni poniedziałek Teide wybrała się na ściągnięcie szwów. Po spotkaniu ze skalpelem znów przez dwa dni miała gorszy apetyt, w końcu jednak jej miłość do świnki zwyciężyła. Wygolone lewe przedramię wygląda na dramatycznie chude, czekam więc niecierpliwie, aż futerko odrośnie.

Rana na łapce sprawiła, że nie mogłyśmy chodzić na fizjoterapię. Skoro jednak goi się ładnie, Teide już wkrótce wróci do machania paputami i łapania równowagi podczas balansowania
3łapcie
Posty: 328
Rejestracja: 24 lis 2020, 20:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: 3łapcie »

Kochani, życie znów podkłada naszej wojowniczce nogę :? Wygląda na to, że guz na łapie odrasta :placz: Pojawiła się też plama na górnej granicy nosa, która rosła i w końcu zmieniła się w strupek. Nie czekając na wyniki histopato, umówiłyśmy się do pani onkolog. Wizyta jutro o godzinie 14:00.
Przyszły wyniki cytologii, które jednak nie rzuciły zbyt wiele światła na sytuację Teide - potwierdziły, że stan węzłów chłonnych jest reakcją na inne czynniki (np. stan zapalny czy nowotwór).

Wiem, że wszyscy już nie raz trzymaliście kciuki za Teide, ale proszę o to po raz kolejny. Gdyby trzymanie kciuków było dyscypliną olimpijską, Koci Pazur wygrałby w przedbiegach :) Cieszę się, że losem Teide przejmuje się tyle osób - dopytuje o nią moja rodzina, przyjaciele, Agnieszka, która ją odłowiła, koledzy z pracy, a nawet lektorka angielskiego :p Ściskam też wszystkie koleżanki wolontariuszki, które znoszą moją nieustającą histerię i panikę, razem ze mną analizując zdjęcia łapki i noska.

Przykro mi, że znacie Teide tylko od strony jej problemów zdrowotnych. Jest naprawdę piękną, inspirującą kociczką, od której można się wiele nauczyć. Mnie zaś najbardziej pociesza fakt, że Teide jest szczęśliwa - a tego jestem pewna, gdy beztrosko wyciąga się na łóżku lub zasypia tak głęboko, jakby chciała odespać wszystkie lata niespokojnego snu na wolności.

Dam Wam jutro znać, co usłyszę od pani onkolog!
Awatar użytkownika
Cotleone
Posty: 2814
Rejestracja: 11 maja 2015, 18:37
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Cotleone »

Cały czas trzymam kciuki! Jestem z Wami całym serduchem.
Mruczenie jest bardzo ważne. Mruczenie wygrywa za każdym razem. (T. Pratchett)
Awatar użytkownika
Estel
Posty: 70
Rejestracja: 24 lip 2015, 23:50
Lokalizacja: Poznań
Kontakt:

Post autor: Estel »

Czekamy niecierpliwie na info, Teide głaszczemy (gdy ma ochotę).f
3łapcie
Posty: 328
Rejestracja: 24 lis 2020, 20:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: 3łapcie »

Potrzebowaliśmy cudu, ale się nie wydarzył. Szykowaliśmy się do walki, ale jej nie będzie. To, co mamy, to 2 miesiące, z których wyciśniemy absolutnie wszystko, co najlepsze.

Teide odbyła dzisiaj wizytę kontrolną u dr onkolog. Tak, jak przypuszczałam, mamy wznowę guza na łapie. Pani dr jest przekonana, że gdy spłyną wyniki badania histopatologicznego guz ten okaże się mięsakiem. Nie będziemy jednak walczyć z tym problemem, ponieważ zanim mięsak zdążyłby narobić szkód w organizmie Teide, zabierze ją chłoniak węzłów chłonnych.

Chłoniak węzłów chłonnych... no właśnie, nie było go na tapecie. Zarówno próbki oglądane pod mikroskopem przez panią onkolog, jak i wynik cytologii wskazywały na to, iż stan węzłów chłonnych jest reakcją na inne wydarzenia w ciele Teide. Po dzisiejszym usg pani dr nie ma jednak żadnych wątpliwości - chłoniak węzłów chłonnych. Guzy z nerki zniknęły, ale w tej chwili nie ma to właściwie większego znaczenia.

Nie będziemy wdrażać chemii, gdyż byłaby ona zbyt dużym obciążeniem - przyspieszyłaby odejście Teide i znacząco pogorszyła jej stan. Mamy zielone światło na powrót do fizjoterapii (ale bez lasera), by maksymalnie podnieść komfort życia Teide w jej ostatnich tygodniach. Ptaktycznie wszystkie rzeczy, o które się martwiłam, nie mają już w tej chwili żadnego znaczenia. W czwartek dr onkolog skonsultuje się z dr Strychalską i poznamy szczegóły dalszego postępowania. 19.04 czeka nas wizyta kontrolna.

Dzisiaj na wizycie też nie byłam sama, towarzyszyła mi Jeanne, która swoim szóstym zmysłem wyczuła, że będę potrzebowała przyjaznej duszy obok. Tym razem nie było jednak mowy o wstrzymywaniu łez aż do powrotu do samochodu - obie płakałyśmy już w trakcie wizyty.

Daję Wam znać na szybko, bo wiem, że dużo osób myśli o Teide, za co jestem wszystkim bardzo wdzięczna. Teraz jednak biegnę wziąć ją pod kołdrę i wymasować brzuszek, tak jak to lubi. Potem masaż tylnych łapek, który bardzo ją rozluźnia. W międzyczasie miseczka z jej ulubioną wieprzowiną i drinki z wywaru mięsnego, jaki zostaje po gotowaniu dla niej mięsa. Muszę znaleźć jakieś nowe sposoby rozpieszczania Teide, bo podarowanie jej kilku wspaniałych tygodni to już jedyne, co możemy dla niej zrobić.
Awatar użytkownika
Cotleone
Posty: 2814
Rejestracja: 11 maja 2015, 18:37
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Cotleone »

:cry:
Mruczenie jest bardzo ważne. Mruczenie wygrywa za każdym razem. (T. Pratchett)
Awatar użytkownika
miyazawa
Posty: 1112
Rejestracja: 29 cze 2017, 16:49
Lokalizacja: .......

Post autor: miyazawa »

Olu, przytulam. Pamiętaj, że gdyby nie Ty, a także cała ekipa szpitalikowa, nie miałaby szans na tak cudowne życie, jakie ma teraz. Wygrała los na loterii życia trafiając do Ciebie, nawet jeśli ma być to krócej niż byśmy wszyscy chcieli.
Awatar użytkownika
Zana
Posty: 472
Rejestracja: 16 lut 2022, 18:22
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Zana »

:cry: :cry: :cry:
Awatar użytkownika
Morri
Posty: 17397
Rejestracja: 24 maja 2010, 21:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: Morri »

Olu, przytulamy Was mocno!
Zgadzam się, że Teide i tak wygrała los na loterii, a każda chwila w Twoim domu rekompensuje jej trudy życia na ulicy.
Cudownie, że udało się jej zaznać ludzkiego dobra i miłości - oby to trwało jak najdłużej :serce:
Jesteśmy z Wami :aniolek:
"(...)Nie jesteś jednak tak bezwolny, A choćbyś był jak kamień polny, Lawina bieg od tego zmienia, Po jakich toczy się kamieniach."
3łapcie
Posty: 328
Rejestracja: 24 lis 2020, 20:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: 3łapcie »

Potrzebowaliśmy cudu i… czy to możliwe? Czy udało nam się zyskać trochę czasu? Sytuacja Teide zaliczyła kolejny szalony zwrot, ale po kolei!

Kwiecień i maj upływają nam na poszerzonej diagnostyce. Wybrałyśmy się do dr Grussa, który uważnie obserwuje brzuszek Teide od momentu, gdy kicia trafiła do fundacji. Na tej wizycie okazało się, że Teide ma szczęście w nieszczęściu, a mianowicie – jej węzły chłonne wyglądają źle, ale dokładnie tak samo źle wyglądały przed 8 miesiącami. Patrząc w historię leczenia (a raczej chorowania :roll: ) Teide wiemy, że po tamtym usg zasądzone zostało badanie histopatologiczne – Teide pobrane zostały wycinki z jelit i węzłów chłonnych, zaś badanie hp dało wynik ujemny. Oczywiście, nawet badanie hp może dać wynik fałszywie ujemny (gdy do badania zostały wzięte wycinki, w których akurat nie było komórek nowotworowych), jednak jak orzekł dr Gruss – gdyby badanie hp sprzed 8 miesięcy było jedynie fałszywie ujemne, Teide zostałoby wtedy kilka tygodni życia, a więc już by jej z nami nie było. Przyjęliśmy zatem, że wynik sprzed roku jest właściwy.

Nie zmienia to faktu, że Teide – choć z zewnątrz piękna jak wiosenny poranek – wewnątrz wygląda nie najlepiej i taki obraz usg już z nią raczej zostanie. Teide jest po prostu kotem bardzo chorym, a poszczególne jednostki chorobowe tylko pro forma walczą o palmę pierwszeństwa. :yyy:

Jednocześnie dr Gruss zauważył zmianę na nerce, lecz nie na tej, na której pojawiły się marcowe guzy, tylko na drugiej. Biorąc pod uwagę nieunaczyniony charakter zmiany pan doktor wysunął przypuszczenie, iż może to być krwiak po biopsji z 15.03.

Na koniec wizyty spytałam jeszcze weterynarza, czy da się przyłożyć usg do guza z łapy. Zakładałam, że tym pytaniem robię z siebie skrajną amebę, ale nie – pan dr odpowiedział, że głowicę przyłożyć można wszędzie, choć nie wszędzie będzie coś widać. Rzeczoną głowicę przyłożył i od razu orzekł, że guza tam nie widzi.

Jeszcze w gabinecie odtańczyłam taniec radości :heya2: zaś pełnia szczęścia nastąpiła po wyjściu z kliniki, kiedy otrzymałam wyniki badania histopatologicznego zmiany z łapy. Guz nie był mięsakiem, co więcej – nie był nawet guzem! Zgodnie z opisem, było to ognisko amorficznej martwicy otoczone delikatną tkanką łączną zbudowaną z licznych komórek fibrocytarnych oraz naciekiem zapalnym. Przedyskutowałam ten wynik z panią dr onkolog, która uznała, że z uwagi na niepełnosprawność Teide, przez którą kicia stale przyjmuje niewłaściwą postawę, w tym konkretnym miejscu na łapce dochodzi do nawracającego naderwania ścięgna.

Oczywiście, jak to u Teide – co się polepszy to się skiepści :jezyk: Trzy tygodnie po usg powtórzyliśmy je w ramach kontroli. Węzły chłonne niezmiennie nieciekawe – ale tu akurat kładziemy nacisk na to „niezmiennie” – lecz w jelitach zaczyna się dziać coś podejrzanego. Na odcinku jelita o długości 2cm pan dr zauważył zgrubienie ścianki jelita do 0,6mm – tylko z pozoru wydaje się to mało. Biorąc pod uwagę rozmiary kociego brzuszka, to 0,6mm niepokoi.
Czym może być zgrubienie? Nie wiemy i prędko się nie dowiemy. Pan dr Gruss podał kilka możliwych opcji – chłoniak, stan reaktywny, martwica – ale żadnej z nich nie da się ani potwierdzić, ani wykluczyć bez ponownego pobrania wycinków, a do tego nie dojdzie. Dlaczego?

Po ostatnim zabiegu z 15.03 forma Teide porządnie się sypnęła, o czym już wspominałam. Przerwa od fizjoterapii trwała aż 5 tygodni, a w przypadku Teide to jak 5 lat. Codzienne poruszanie się znowu stało się bólem, a od unikania ruchu znowu zaczęły jej znikać mięśnie. Przez długi czas kicia w ogóle nie mogła załatwić się w kuwecie – wchodziła do niej, ale nie była w stanie przyjąć odpowiedniej pozycji i wszystko lądowało na podłodze. W najgorszym momencie myłam podłogi po 10 razy dziennie. Teide, gdy widziała, że sprzątam, kuliła się z przerażeniem w oczach, a przecież nigdy nie powiedziałam jej ani jednego złego słowa :niestety: Jej strach bolał milion razy bardziej niż ciągłe mycie mieszkania.

Oprócz regresu fizycznego, wizyty u weterynarzy generują coraz więcej stresu i strachu. W trakcie przedostatniej Teide straciła resztki cierpliwości i obwarczała mnie soczyście, zaś po powrocie do domu ponownie zmieniła się w gazowego olbrzyma. Całe szczęście łóżko mamy na tyle duże, że ona mogła sobie bączyć całą noc na jednym brzegu, zaś ja spokojnie spać na drugim :tan:

W przypadku Teide stres jest podwójnym zagrożeniem, bowiem oddziałuje na jelita, które – jak już milion razy padło – są jednym z jej słabszych punktów. Od początku roku byłyśmy już na 12 wizytach weterynaryjnych, w tym na 6 wykonane zostało usg. O ile dla większości kotów leżenie brzucholem do góry w piankowej rynnie jest dyskomfortem, o tyle dla Teide jest to już dotkliwy ból fizyczny, ponieważ leży na swoim chorym kręgosłupie.

Gdy w końcu rana po wycięciu zmiany z łapy zagoiła się na tyle, byśmy mogły wrócić na fizjoterapię, Teide wylądowała na bieżni wodnej. Jest to doskonały sposób na wzmocnienie mięśni bez obciążania stawów, a przy okazji bycie w wodzie łagodzi ból, w jakim żyje kicia. Przyzwyczajanie kota do bieżni wodnej to de facto proces podwójny, bo zwierzak musi się oswoić zarówno z wodą, jak i z samą specyfiką ruchu na bieżni, jednak Teide ogarnęła temat zaskakująco szybko. Mimo wszystko jej forma jest wciąż na tyle słaba, że intensyfikujemy fizjoterapię – byłyśmy wczoraj, jedziemy jutro. A ponieważ terminy z dnia na dzień są niedostępne, jutrzejsza fizjo Teide odbędzie się przed godzinami pracy AquaDog – o 7:20. Tak więc gdy Wy będziecie przewracać się na drugi boczek lub pić pierwszą kawkę, Teide będzie już machać paputami w wodzie. Czuję się jak potwór, gdy wynoszę ją do ogrodu, zmuszając do zrobienia dodatkowych kroków w drodze powrotnej do ukochanej sypialni. Niestety cała fizjoterapia właśnie taka jest – trzeba robić rzeczy wbrew pacjentowi, mimo jego bólu i sprzeciwu :oops:

Wszystko to sprowadza nas do jednej konkluzji – skoro diagnostyka Teide miałaby się opierać na ponownym otwieraniu, wycinaniu próbek, wysyłaniu ich do badania to nie będziemy jej robić. Narkoza i stres ma katastrofalny wpływ na jelita i nerki kici, a pooperacyjne unieruchomienie na jej układ mięśniowo-szkieletowego. Zresztą nawet gdybyśmy otrzymali potwierdzenie, że zgrubienie na ścianie jelita jest chłoniakiem, to i tak niewiele byśmy mogli zrobić. Już przy poprzedniej diagnozie (chłoniaka węzłów chłonnych) pani onkolog oceniła Teide jako niekwalifikującą się do chemioterapii ze względu na ogólne wyniszczenie organizmu. Co więcej, przy chorobach Teide zmiany w obrazie usg będą pojawiać się częściej, niż u zdrowych kotów, więc czy mamy ją kroić za każdym razem, gdy w usg pojawi się coś niepokojącego? Młody i zdrowy kot by tego nie zniósł, a co dopiero nasza Teidudu. Jestem pewna, że też nie chcielibyście tego dla swojego kota. Ze zgrozą wspominam chwile, gdy ja spałam na kanapie, bo Teide zajmowała łóżko, zasłane podkładami i kuwetami, a i tak robiła pod siebie. I to wcale nie ze względu na materac, który trzeba wymienić, bo nie da się już go doprać Karcherem. Cała onkologiczna diagnostyka po prostu wykończyła naszą małą bohaterkę, przyniosła mnóstwo bólu i cierpienia oraz regres fizyczny, z którym walczymy do dziś. Moim celem, jako kociej mamci jest stanie na straży dobrobytu Teide nawet wtedy – a może zwłaszcza wtedy – gdy trzeba wybrać między złym a fatalnym :cry2:

Jako alternatywę dr Gruss wskazał częstsze, regularne usg, ponieważ obserwowanie dynamiki zmiany też może nam wiele powiedzieć o jej charakterze. Biopsję (mniej inwazyjną, niż pobranie wycinków) wykluczył, gdyż w przypadku jelit zbyt często daje ona wynik fałszywie ujemny. Patrząc na dotychczasowe życie z Teide nie będę zaskoczona, gdy na kolejnej kontroli znajdziemy zupełnie inny powód do niepokoju. Tak już jest z tą śliczną panienką – coś, czym się martwimy w danej chwili, kilka tygodni później blednie w obliczu nowego zagrożenia. Kolejny odcinek „T jak Teide” nadajemy 3 czerwca o godz. 18:00. Wtedy ponownie zajrzymy do kociego brzuszka żeby zobaczyć, co się w nim aktualnie wyprawia :?

Z dobrych wieści (takie też mamy), Teide doczekała się w końcu wirtualnych opiekunów :king: Cieszy mnie to, bo na tle innych kotów nie wypada szczególnie atrakcyjnie. Nie ma ładnego futerka czy przyjaznego usposobienia, nawet minę ma najczęściej obrażoną. Jej historia nie porywa, bo nie ma dla niej dużych nadziei. Jest kotem paliatywnym, więc nie kibicujemy jej w znalezieniu domu stałego. Po prostu jest – smutna, obolała, wycofana. Takiego kota łatwo przeoczyć, dlatego wirtualna adopcja tak cieszy!

Z kolejnych dobrych wieści – tym razem dla mnie – ostatnio udało mi się wybrać na pierwszy urlop od czasu przyjęcia Teide do domu. I pierwszy raz organizowałam opiekę dochodzącą na taką skalę ;) Mowa o kocie, który musi jeść co 3-4 godziny, wciąż czasem robi dookoła kuwety, więc w grę wchodzi dużo sprzątania. W dodatku masaże, fizjoterapia i to nieustanne życie na krawędzi, ponieważ w przypadku Teide kryzys może się zacząć dosłownie w każdej chwili. W pomoc przy kwestiach podstawowych zaangażowała się moja sąsiadka, która mogła przychodzić do Teide kilka razy dziennie nawet tylko po to, by sprawdzić, czy karmniki się otworzyły. Nad grubszymi sprawami czuwała fizjoterapeutka, będąca z wykształcenia także technikiem weterynarii, na zmianę z dojeżdżającą co 2-3 dni z Konina moją mamą, która przy Fridzie i Tamarze nabrała doświadczenia w zoofizjoterapii oraz kocich stanach nagłych. Zostawiając Teide pod opieką personalnej asystentki :brawa: fizjoterapeutki-tech weta :brawa: oraz ludzkiego lekarza otrzaskanego w fizjo :brawa: mogłam popijać wino w Bari w towarzystwie Lidki i Jeanne, i gromadzić siły, co tak bardzo się przydaje, gdy na 7:20 trzeba się stawić na fizjoterapię ;)

Oprócz tego żyjemy sobie z Teide jej codziennym, kocim życiem. O ile Frida i Tamara przywodzą mi na myśl zbuntowane nastolatki, o tyle Teide jest jak mały bobas. Regularne, częste karmienie, masaże brzuszka – brakuje tylko, bym musiała czekać aż jej się po jedzeniu odbije. Gdy w nocy budzi mnie jej płacz idę po nią i biorę do siebie pod kołdrę (razem z podkładem oczywiście). Utulona przestaje płakać i zasypia spokojnie. Mam nadzieję, że to „dzieciństwo” Teidudu potrwa jak najdłużej, bo bycie jej mamcią jest co prawda ciężkie, ale życie bez niej byłoby znacznie gorsze.
3łapcie
Posty: 328
Rejestracja: 24 lis 2020, 20:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: 3łapcie »

Gdy w niedzielę zadzwoniłam do mojej mamy, by złożyć jej życzenia z okazji Dnia Matki, w słuchawce natychmiast usłyszałam spanikowane: „co z Teide?” Pytanie „co z Teide” jest zasadne właściwie o każdej porze dnia i nocy, ale od kilku dni jakby bardziej.
No ale do brzegu – co z tą Teide?

W czwartek i piątek Teide miała nieco gorszy apetyt. Takie epizody już jej się zdarzały, dlatego w największej szafie w kuchni, zwanej „apteczką Teide”, miałam przygotowane leki na poprawę apetytu oraz przeciw mdłościom. Finalnie część swojej codziennej porcji koteczka zjadała sama, resztą została dokarmiona. W piątek wieczorem była w swojej zwykłej formie, a apetycik dopisywał.

W sobotę rano było dramatycznie źle. Teide lała się przez ręce, nos sinobiały, podczas próby wypicia wody wpadła buźką do miski i mało nie utopiła się we własnej misce z wodą. Ekspresowo ruszyłyśmy do przychodni otwartej w weekend, w której już Teide znają. Decyzja o całodniowej hospitalizacji zapadła w jakieś 30 sekund. Pierwsze podejrzenia pani weterynarz kierowały się ku nerkom, ale zlecone zostały niezbędnie testy krwi.
O godzinie 17 odebrałam Teide w nieco lepszej formie. Najpierw ją usłyszałam – jak to ujęła pani dr, „Teide odzyskała siły i wyraźnie oznajmiała, że nie chce tam być” – a dopiero potem zobaczyłam. Pojadła trochę w trakcie hospitalizacji, zaś na celownik trafił poziom cukru. Teide rano miała zaawansowaną hipoglikemię, a po podaniu glukozy odzyskała trochę sił. Mocznik wysoki, ale kreatynina w normie – więc to nie nerki. Raczej jelita, ale ten problem znamy.
Od razu było wiadomo, że na niedzielę wracamy do szpitala. Ponieważ Teide odzyskiwała apetyt pani dr była dobrej myśli. Nie mogłam jej podawać żadnych leków pobudzających apetyt, bo musieliśmy mieć pewność, że kicia sama odzyskała chęć do jedzenia. Jeśli tak by się stało, niedzielna hospitalizacja byłaby jej ostatnią. Spoiler alert: tak się nie stało.

W niedzielę z samego rana zawiozłam ją do przychodni i odebrałam tuż przed zamknięciem. Pełna optymizmu, przekonana, że najgorsze już za nami nie miałam pojęcia, co nas jeszcze czeka. Tym razem Teide nie podjadała jedzonka w trakcie hospitalizacji, musiała być dokarmiania ze strzykawki. Nie odzyskiwała sił mimo podnoszenia poziomu glukozy. Po drugim dniu hospitalizacji była wciąż mocno odwodniona. Pani weterynarz zaleciła jak najszybszy kontakt z weterynarzem, który przyjrzy się jelitom i parametrom krwi.
Odebrałam Teide od razu dokonując researchu z pomocą koleżanek wolontariuszek, u jakiego specjalisty powinnyśmy szukać pomocy w poniedziałek z samego rana. Spoiler alert: pomocy szukałyśmy jeszcze w ten sam dzień.

Po powrocie z hospitalizacji robiło się coraz gorzej, zamiast coraz lepiej. Mimo podawania Teide Nutribounda oraz miodu zgodnie z zaleceniami od pani weterynarz, kotka lała się przez ręce, siusiała pod siebie, nie jadła. Wzrok miała nieprzytomny, głowa jej się trzęsła. Decyzja mogła być tylko jedna – jedziemy na ostry dyżur.

Do całodobowej kliniki wkroczyłam około 21:30 oznajmiając, że kot mi wpada w śpiączkę cukrzycową… czym jedynie się skompromitowałam, bo zmierzony natychmiast poziom glukozy był w normie i to bliżej górnej granicy. Pojawiło się pytanie – skoro glukoza w normie, to CO? Po kilku godzinach oczekiwania, około drugiej nad ranem, znalazłyśmy się w gabinecie. Teide ledwo stała, łapki jej się rozjeżdżały, a i tak znalazła siłę, by tulić się do mnie i trykać łebkiem. Dyżurna pani dr obejrzała Teide oraz wyniki i postawiła sprawę bardzo jasno: owszem, może zostawić kotkę na hospitalizacji, ale Teide potrzebuje jak najszybciej znaleźć się u hematologa ze względu na wyniki krwi. Zresztą była już 2:00, a przychodnia, w której przyjmuje hematolog otwierała się o 9:00. Teide dostała B12, antybiotyk i kolejną (tym razem podskórną) kroplówkę z glukozą i wróciłyśmy do domu.

W poniedziałek o 8:59 stałam już pod przychodnią. Na wizytę u hematologa trochę się czeka, ale byłam gotowa prosić, grozić, leżeć na podłodze, byle tylko nas przyjęli. Nie musiałam – jeden rzut oka na Teide oraz jej wyniki z weekendu i kizia trafiła na kolejną hospitalizację. Choć w nocy spędziłam więcej czasu w całodobowej klinice, niż we własnym łóżku to i tak byłam szczęśliwa – w końcu można było rozpocząć pełną diagnostykę, a nie tylko podtrzymywanie przy życiu.
O 18:00 odebrałam Teide w znacznie lepszej formie. Oczy otwarte, bystre spojrzenie i APETYT. Dla równowagi sraczka, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Zostałam też zaproszona do gabinetu na rozmowę o naszym biało-burym aniołeczku. Pierwsze wyniki zakrojonej na szeroką skalę diagnostyki wykazały, że Teide ma anemię tak ciężką, że niewiele brakowało, a potrzebowałaby transfuzji krwi. Poziom żelaza tak niski, że prawie niemierzalny. Jelita Teide przestawały przyswajać białko z pokarmu, doprowadzając do hipoalbuminemii, czyli obniżonego stężenia głównych białek osocza – albumin – we krwi. Hematolożka wnikliwie przeanalizowała całą dokumentacją Teide ze wszystkich badań od chwili, gdy trafiła do fundacji. Choć poziom żelaza nie był oznaczany to pozostałe parametry (B12, kwas foliowy, MCV, HGB i HCT) wskazywały, że niedobór żelaza mógł towarzyszyć kici od samego początku, a z czasem (prawdopodobnie w okolicy grudnia-stycznia) rozwinęła się anemia.

Ten akapit jest tylko dla chętnych, bo zawiera małą dawkę wiedzy, jaką przekazała mi pani weterynarz. Żałuję, że nie wiedziałam tego wcześniej, dlatego dzielę się z Wami. B12, kwas foliowy i żelazo wchłaniają się na tym samym odcinku jelita, więc niedobór jednego z nich może sugerować niedobory również pozostałych. Jednocześnie przy niedoborze B12 krwinka czerwona (erytrocyt) zwiększa objętość, zaś przy niedoborze żelaza ją zmniejsza. Przy niedoborze obydwu jednocześnie parametr MCV (traktujący o średniej objętości erytrocytów) wychodzi fałszywie prawidłowy. Jeśli w badaniach krwi pojawia się niedobór jednego z tych elementów przy jednoczesnym prawidłowym MCV to istnieje możliwość niedoboru również drugiego.

U Teide wykluczone zostało zapalenie trzustki, podobnie jak inne potencjalne przyczyny anemii (szpik kostny działa prawidłowo, nie ma też zaburzeń erytropoezy, czyli procesu powstawania krwinek czerwonych w szpiku kostnym).

I tak się nakręcała ta spirala nieszczęść – chore jelita wchłaniały coraz gorzej, powodując nasilenie anemii. Anemia osłabiała organizm (odporność organizmu) prowadząc do nasilania stanu zapalnego jelit. Jelita przyswajały jeszcze mniej, anemia była jeszcze silniejsza i tak dalej, aż do momentu, w którym Teide była przynajmniej dwoma paputami za TM. Hipoalbuminemia doprowadziła do sytuacji, w której organizm Teide spalał („zjadał”) własne mięśnie jako źródło białka, więc mimo jedzenia dziewczynka traciła na wadze (co wcześniej wiązaliśmy z jej problemami z poruszaniem się). Z tego samego powodu tkanki nie trzymały wody i mimo, że kicia sama z siebie wypija naprawdę dużo, odwodnienie rosło. W poniedziałek, czyli po dwóch całodniowych kroplówkach dożylnych i jednej podskórnej w nocy, organizm Teide wciąż był odwodniony w 10%. Jednocześnie przy tak zaawansowanej hipoalbuminemii organizm nie przyswaja leków podawanych doustnie prowadząc de facto do sytuacji, w której kot jest „nieleczony” mimo podawania leków.

W tym tygodniu Teide codziennie oprócz czwartku odbywa całodniowe hospitalizacje w przychodni, w której pracuje koci hematolog. Krok pierwszy to opanowanie anemii. Kicia dostaje bardzo silny preparat żelaza, a wkrótce dowiemy się, czy nie krwawi na którymś odcinku przewodu pokarmowego. Krok drugi to zapanowanie nad zapaleniem jelita. Jak już wspomniałam – organizm Teide nie przyswaja leków podawanych drogą doustną, tak więc mimo ciągłego leczenia, kot jest „bez” sterydu, gabapentyny i innych istotnych leków, przy czym nie wiemy od kiedy dokładnie. Póki co leki dostaje dożylnie w trakcie hospitalizacji.

Poziom albumin przestał chwilowo spadać. Obniżył się poziom erytrocytów, co może (choć nie musi) być naturalną reakcją organizmu na nawadnianie. Odwodniona w kilkunastu procentach Teide miała bardzo gęstą krew, więc stężenie czerwonych krwinek było wysokie. Teraz, przy nawadnianiu w dużych ilościach krew jakby „rozrzedza się” (ale nie w złym znaczeniu tego słowa). Kluczowe pozostają częste kontrolne badania krwi, by ustalić tendencje tych oraz innych parametrów – utrzymują poziom, spadają czy może zwiększają się.
Teide wciąż ma płyn w jamie brzusznej, co – jak wyjaśniono mi w przychodni – nie jest wysiękiem (groźniejszym) lecz przesiękiem. Przy hipoalbuminemii tkanki nie trzymają wody (stąd odwodnienie) i „popuszczają” ją do jamy brzucha. W chwili obecnej nie jest to niebezpieczne, lecz bolesne już owszem.

Obecny stan określamy jako zagaszenie najgorszego pożaru, choć przed nami wciąż zgliszcza i naprawa wszystkich szkód. Jednakże codziennie odbieram Teide z hospitalizacji w coraz lepszej formie, co napawa mnie nadzieją. Tak sobie marzę, że być może i stan zapalny jelit uda się osłabić skoro już wiemy, że wcześniej steryd nie wchłaniał się właściwie (lub w ogóle). Jestem też wdzięczna, że o Teide mogliśmy walczyć w trybie: „nie patrzymy na koszty, zielone światło na wszystko.”

Jeśli jest jakaś nieścisłość w opisie to przepraszam, hipoalbuminemia to dla mnie całkowita nowość. Opieka nad Teide to motywacja do stałego rozwoju i poszerzenia wiedzy – i to nie tylko tej dotyczącej kociego zdrowia. Dowiedziałam się na przykład, że przy odpowiedniej motywacji drogę z Plewisk na Mieszka można pokonać w mniej niż kwadrans. Że mogę normalnie funkcjonować przez kilka dni z rzędu śpiąc po 3-4 godziny na dobę, bo adrenalina zrobi swoje. Że w dzień meczowy wszystkie drogi dojazdowe na Jugosłowiańską są zamknięte, a omijanie policyjnych blokad może skończyć się mandatem, chyba że traficie na policjanta-kociarza. Nawet o jedzeniu nie musiałam myśleć, bo myślały za mnie koleżanki z fundacji.

Dziękuję Ci, Teide, za dbanie o moją edukację. Moje życie jest znacznie lepsze odkąd wiem, czym jest erytropoeza. Najbardziej dziękuję Ci jednak za to, że się nie poddałaś i nie straciłaś woli życia. Że nie przestałaś mi ufać nawet o drugiej nad ranem na ostrym dyżurze, tuląc się do mnie resztkami sił. Że nie masz mi za złe ciągłego zostawiania w obcych miejscach na cały dzień i cieszysz się z powrotu do domu, pokonując truchtem swoją stałą trasę: miska z wodą, miska z jedzeniem, łóżeczko.

I tak sobie tuptają po mieszkaniu te trzy kocie ewenementy, z czego każda już przynajmniej raz otarła się o śmierć. Powiedzenie, że zdażył się cud byłoby niesprawiedliwe, bo kluczowa była tu wola życia, siła i determinacja, a my możemy się od kotów wiele nauczyć. Co ciekawe, nocami Teide doglądają rezydentki. Choć dziewczynki konsekwentnie się ignorują, najwyraźniej w jakiś sposób zaliczają Teide do swojego stada. Od kilku nocy Frida nie budzi mnie już swoim zaaferowanym postękiwaniem (bo właśnie w ten sposób miauczy), co idzie w parze z tym, że Teide śpi i funkcjonuje coraz lepiej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
3łapcie
Posty: 328
Rejestracja: 24 lis 2020, 20:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: 3łapcie »

Aktualizacja wątku Teide stanowi w tej chwili dla mnie pewne wyzwanie i to wcale nie dlatego, że spędzam dwie godziny dziennie w aucie, wożąc Teide na i z hospitalizacji. Po prostu u niej TYLE się dzieje, że momentami nie wiem nawet jak to poskładać w post. W ciągu jednego dnia Teide przeżywa więcej tematów weterynaryjnych, niż niejeden kot przez całe swoje życie.

Do przedostatniego piątku udało nam się Teide ładnie ustabilizować. Poziom albumin przestał spadać, a erytrocytów wzrósł, a nawet prawie zahaczył o dolną granicę normy. W sobotę zamiast na hospitalizację pojechałyśmy jedynie na dożylne podanie leków. Teide miała smoczy apetyt, a ja nie nadążałam z dokładkami. Sielanka trwała mniej więcej jakieś dwa dni, bo w niedzielę wieczorem kotka znów zaczęła słabnąć. W poniedziałek, zamiast na podanie leku, pojechałyśmy więc znowu na hospitalizację. Również w poniedziałek wypadało kontrolne usg u dr Grussa, które było konieczne ze względu na obraz jelit Teide. Dla przypomnienia: w połowie kwietnia jelita i węzły chłonne Teide wyglądały tak jak przed 8 miesiącami, pan dr nie dopatrzył się żadnych oznak nowotowru. Na początku maja dr Gruss znalazł w jelitach jedno zgrubienie, wyglądają na ognisko zapalne. W ostatni poniedziałek znalazł ich już wiele – liczne ogniska zapalne w tych biednych, małych jelitkach. Do tego jedna z nerek miała tzw. efekt halo występujący jedynie przy chłoniaku lub FIP, a tego drugiego Teide nie ma. Oczywiście, jak to przy Teide, nie wszystko się zgadzało, ponieważ ogniska zapalne w jelitach były w miejscach nie-chłoniakowych, zaś efekt halo pojawił się tylko na jednej nerce (a powinien na dwóch). Mimo to chłoniak był naszym niemalże pewniakiem.

We wtorek czekała nas kolejna hospitalizacja, w trakcie której dr Sulska osobiście skontaktowała się dr Grussem, by porozmawiać o Teide. Przy odbiorze przedstawiła mi aktualną sytuację Teide – na 99,99% mamy chłoniaka przynajmniej w nerce i jelitach. Idealnie byłoby pobrać wycinki, ale tego nie zrobimy i to nie tylko ze względu na nerki, które mogłyby nie przetrwać sedacji. W tamtych dniach Teide zdarzyło się kilka biegunek, co oznaczało, że perystaltyka jelit była przyspieszona. A skoro jelita pracowały szybciej, to trudniej by się goiły i byłoby większe ryzyko komplikacji pooperacyjnych. Prawdopodobnie nie znalazłby się nawet chirurg, który by się tego podjął.
Nieco mniej idealnym, lecz wciąż bardzo realnym planem B było przeprowadzenie biopsji cienkoigłowej i wysłanie pobranych w ten sposób próbek na cytologię. Jeśli w cytologii pojawią się jakieś komórki nowotworowe, istnieją kolejne badania, które pozwolą określić z jakim typem chłoniaka się mierzymy, a na tej podstawie dobrane zostanie leczenie. Rokowania dla Teide to oczywiście wróżenie z fusów, natomiast ostrożne szacunki mówią o 150-200 dniach przy bardziej agresywnej formie chłoniaka oraz o nawet do dwóch latach przy tej mniej agresywnej.

W środę Teide miała przeprowadzoną biopsję, nie było oczywiście mowy o znieczuleniu, natomiast sam zabieg był bezbolesny, a problemem był jedynie nastrój Teide. Dziewczynka dostała gabę i dała sobie ładnie pobrać potrzebne próbki, które natychmiast ruszyły w drogę do laboratorium. Niestety, spadł na nas kolejny cios. W trakcie biopsji, gdy Teide leżała sobie kołami do góry, na jej lewym oku pani doktor dostrzegła zmianę, będącą z ogromnym prawdopodobieństwem przerzutem, co jest typowe dla chłoniaków nerki. Ten rozsiew dość drastycznie skraca czas, jaki możemy wywalczyć dla naszej małej bułki. Najbardziej wskazana byłaby amputacja całej gałki ocznej, co przy stanie Teide nie wchodzi w grę.

W czwartek rano Teide znów była nieco markotniejsza, dlatego zapadła decyzja o transfuzji, która miała się odbyć w piątek. W przychodni zbadano grupę krwi Teide szybkim testem, a ten pokazał wynik AB – najrzadszą z kocich grup krwi, którą w Europie ma mniej niż 1% kotów. Przychodnia na cito wezwała kuriera z laboratorium, który zwykle odbiera próbki wieczorem, jednak grupę krwi Teide musieliśmy mieć potwierdzoną jeszcze tego samego dnia, by wytypować dawcę. AB to rzadkość, a szybkie testy bywają zawodne, także mogliśmy się jeszcze połudzić. Wkrótce okazało, że Teide faktycznie ma grupę krwi AB, co uważam za fantastyczne podsumowanie całego jej życia – jeśli gdzieś można być niewielkim procentem, promilem, odstępem od reguły i wyjątkiem od wyjątku to Teide na pewno nim będzie. Albo grubo, albo wcale.

Tamtego wieczora rozmawiałam z wieloma wspaniałymi osobami. Pani weterynarz ma swoją bazę dawców krwi, ja również szukałam na własną rękę. Niewiarygodnie szybko, bo w jakieś 5 minut, udało się poznać wspaniałego Leona, który został rycerzem naszej damy w opresji. Łącznie potencjalnych dawców AB mamy namierzonych dwóch, więc miałam luksus wyboru tego, który był po drodze do przychodni. Oprócz odpowiedniej grupy krwi i wzorowego zdrowia, dawca musi ważyć nie mniej niż 5 kg, co jeszcze bardziej zawęża krąg kotów, które mogły nam pomóc.
Zwykle pochylamy się nad nierasowymi, porzuconymi kotami, ale dzisiaj apeluję o brawa dla potężnego, pięknego Brytyjczyka – jego cenna krew oraz stoicki spokój, pozwalający mu spędzić kilka godzin w szpitalu, dały nam nadzieję. Standardowa jednostka krwi u kota to 50 ml, co może się wydawać niewielką ilością, ale to 50 ml dało nam nową nadzieję.

Jednocześnie jeszcze w czwartek zapadła decyzja o rozpoczęciu chemioterapii. Gigantycznym problemem jest bowiem podkrwawiające jelito, w który kizia raz że traci krew, a dwa że nie przyswaja ono żelaza, więc nie ma z czego tworzyć „nowej” krwi. Uspokojenie chłoniaka jest w tym momencie kluczowe, by stan jelit się poprawił. Paskudny nowotwór musi się też przestać przenosić między kolejnymi narządami.
Chemia została wybrana oczywiście doustna, bo na dożylną się Teide nie kwalifikuje. Wybrany chemioterapeutyk jest używany do leczenia obu typów chłoniaka. Kolejna dawka miałaby zostać podana za dwa tygodnie, a więc do tego czasu powinniśmy już mieć wyniki cytologii. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że będę się modlić o to, by w cytologii wyszły tłuste, okazałe komórki nowotworowe – a teraz o takich marzę, żebyśmy wiedzieli jak najwięcej.

W piątek rano odstawiłam Teide i boskiego Leona do przychodni. Roboczo nazywałam ich Romeo i Julią. Przed samą transfuzją kociaki miały standardowo zbadane ciśnienie, a do tego jeszcze morfologia i tzw. krzyżówka – test krzyżowy sprawdzający, czy mimo tej samej grupy krwi nie występują dodatkowe problemy, jakimi byłyby antygeny. Strasznie skomplikowane są te krwiste kocie kwestie, ale udało mi się dowiedzieć tyle, że sama grupa krwi nie gwarantuje jeszcze pełnego powodzenia transfuzji.

Niemniej Teide i Leon okazali się perfekcyjnie do siebie dopasowani. Najtrudniejszy był sam początek transfuzji. W tym czasie koty muszą być stale doglądane, zaś krew przetacza się z 25% prędkością docelowego przepływu. Jeżeli nie ma żadnych niepokojących sygnałów, prędkość można stopniowo zwiększać. Leon skończył swoje zadanie trochę wcześniej i od razu odstawiłam go do domu razem z giga paczką smaczków w ramach zadośćuczynienia za jego poświęcenie. Nie było sensu, by kwitł w szpitalu, skoro mógł już być w domu. Teide musiała za to zostać jeszcze na obserwacji.

Siły zaczęły jej wracać bardzo szybko. Jadła chętnie, myła się, kręciła po mieszkaniu i chciała wychodzić do ogrodu. W sobotę nad ranem obudziła mnie głośnym wrzaskiem żądając, by otworzyć jej drzwi ogrodowe. Wczesnym popołudniem udałyśmy się na kontrolę, na której dostałyśmy – ALLELUJA, W KOŃCU!!! – jakąś pozytywną wiadomość. Liczba erytrocytów skoczyła z 2,5 mln do 5 mln i choć norma zaczyna się od 6 mln to i to świetne wieści. Pani hematolog powiedziała, że dawno nie widziała tak dobrze przyjętej transfuzji. Brawo Teide! I brawo Leon!

Pierwsze doby po podaniu doustnej chemii są lepsze, niż się spodziewałam. Oczywiście, dziewczynka lekko zmarkotniała, ale wciąż czuje się dużo lepiej niż przed transfuzją. Widzę, że czasami jej się jakby cofa, ale póki co miałyśmy tylko jednego chemio-pawia, w dodatku było w nim na wpół strawione jedzenie, więc może jej delikatny żołądek radzi sobie teraz jeszcze gorzej. Apetyt Teide póki co ma. Może nie jakiś wspaniały, ale względnie przyzwoity. Jak tylko puściła pawia to od razu próbowała go zjeść. Od tej pory podgrzewam jej jedzenie w kąpieli wodnej bo takie ładniej pachnie, więc pewnie bardziej do niej przemawia. Jeśli jej apetyt zacznie słabnąć, natychmiast będziemy do stymulować. Siusialnią Teide niezmiennie pozostaje łóżko zaścielone specjalnym prześcieradłem o właściwościach wielkiej podpaski. Kupkę ładnie donosi do kuwety. Ponadto Teide respektuje nasz pakt o nieagresji względem kanapy – tam nie siusia bo chyba sama rozumie, że potrzebujemy chociaż jeden suchej i czystej powierzchni nadającej się do spania.

Co ciekawe, Teide nie ma żadnej traumy mimo częstych wyjazdów do weterynarzy. Sama chętnie ładuje się do transportera (którego już nawet nie chowam) jakby chciała spytać: „mamo, możemy już jechać?”. W przychodni zyskała miano miziaka i kotki bardzo przytulaśnej. Chętnie wystawia łepek do głaskania, a gdy tylko akcja dzieje się obok jej wenfloniku, nadstawia jeszcze bródkę. Od czasu transfuzji łatwo ją rozmruczeć, a od początku załamania jej stanu zdrowia obserwuję u niej stale rosnącą potrzebę bliskości.

Na koniec chciałabym mocno podkreślić, że jedyny stan, jaki nas interesuje to Teide ciesząca się życiem. Jeśli przyjdzie moment, w którym zacznie cierpieć to natychmiast to cierpienie przerwiemy. Nie istnieje tylko życie i śmierć – jest jeszcze wegetacja, a ja nie chcę tego dla Teide i jestem pewna, że ona sama również by tego nie chciała. Jesteśmy pod opieką wspaniałych weterynarzy, którzy zostają dla nas po godzinach lub przeorganizowują swoje grafiki, bo zwykle na wizytę do nich czeka się przynajmniej 2-3 tygodnie. Ignorowana przez większość życia Teide teraz jest pacjentem VIP wszędzie, gdzie się zjawimy.

Ostatnie dni mamy udane. Teide mniej śpi, jest bystra i uważna. Chętnie wychodzi do ogrodu. Z wdzięcznością przyjmuje głaski i mizianki. Ostatniej nocy – po raz pierwszy w naszej wspólnej historii – sam przychodziła do mnie, kładła się przy mnie i tak spałyśmy razem. Więc nawet jeśli to są nasze ostatnie ostatnie dni to i tak jest super.

Powrót do domu po transfuzji. Nasze wampirzątko zaczyna się czuć lepiej:
Obrazek

Jeszcze tego samego dnia Teide wpakowała się do transportera, gotowa znowu jechać do cioć:
Obrazek

Zeszłotygodniowe usg. Teide bardzo chciała sama sprawdzić, co się dzieje w jej brzuszku:
Obrazek
Obrazek

Proszę Państwa, oto miś - Leon wspaniały, który podzielił się krwią z naszą księżniczką:
Obrazek

Obrazek

Po transfuzji. W takiej pozycji Teide śpi, gdy czuje się dobrze.
Obrazek

Dla tych chwil tak o nią walczymy - Teide relaksuje się w ogrodzie. Dwie czarne kluski obok Teidusi to Frida i Tamara.
Obrazek

Obrazek

Obrazek
3łapcie
Posty: 328
Rejestracja: 24 lis 2020, 20:29
Lokalizacja: Poznań

Post autor: 3łapcie »

Szykuje nam się największa od dłuższego czasu przerwa od wizyt u weterynarzy :lol: Jeśli nic się nie wydarzy to do przychodni wybierzemy się dopiero w piątek i to jedynie na dożylne podanie sterydu. Nie wiem, kto będzie bardziej tęsknić - Teide czy panie wetki. I nie wiem, co ja mam robić z takim nadmiarem czasu ::

W poniedziałek Teide została znowu wzięta pod lupę. Liczba erytrocytów ponownie wzrosła - z 5 mln do 5,6 mln :banan: Oznacza to, że Teide nie tylko "jedzie nie krwi dawcy", ale również dorzuca do krwioobiegu coś od siebie. Wymagała trochę nawodnienia, a to z uwagi na nienajlepszy poziom albumin. Choć pojawiły się nowe problemy, to wcześniejsze wciąż dokuczają, a wśród nich wymienić można chociażby właśnie skłonność do utraty wody.

Ponieważ jednak stan Teide ogólnie był okej, można było podać jej kolejny chemioterapeutyk, cytarabinę, tym razem w formie podskórnego zastrzyku. Do tego lek przeciwwymiotny oraz żelazo, poniedziałkowy klasyk Teide.

Pierwszej nocy po podaniu cytarabiny Teide puściła jednego pawia, ale apetyt miała naprawdę bardzo dobry. Złamała co prawda nasz pakt i nasikała na kanapę, ale ciężko jej mieć to za złe, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności - kicia trzyma się blisko mnie, a więc i śpi razem ze mną. W dodatku po raz pierwszy od dłuższego czasu podjęła próbę siusiania do kuwety. Co prawda nieudaną, bo wszystko wylądowało obok, ale i tak brawa za inicjatywę :tak:

Utrzymuje jej się naprawdę przyzwoity apetyt, a kupka wygląda bardzo dobrze (nawet ta, która wylądowała na moim bucie). Nie wiem, czy to transfuzja krwi tak odmieniła jej los, czy po prostu dzidzia dobrze znosi chemię, ale w tym tygodniu czuje się lepiej, niż tydzień i dwa tygodnie temu. Śpi zrelaksowana na boczku, chętnie spędza czas w ogrodzie, nie wymaga dokarmiania. Oczywiście póki co.

"Plan na Teide" jest i się go trzymamy, choć oczywiście zmienia się on (i będzie się zmieniał) w zależności od jej reakcji na chemię, wyników, samopoczucia i tak dalej. Udało nam się przejść na nieco lepsze jedzenie. Przez pewien czas dawałam Teide najpodlejsze śmieciówki z samego dna Mordoru o składzie niewiele lepszym, niż chemioterapia. Dziś króluje Animonda, konina oraz moje własne jedzenie, po które potrafi wpakować mi się do talerza. Ponadto wedle pierwszych założeń mieliśmy zrezygnować z fizjoterapii na czas chemioterapii ze względu na to, że jej organizm wydala chemię. Fizjoterapeutka wie jednak, jak pracować z pacjentami w trakcie chemii i uda nam się ją odwiedzić. Bieżnia wodna niestety odpada, bo tam pełna sterylność jest nie do zachowania, niemniej i w tej dziedzinie istnieje "plan na Teide", a pomachanie paputami na pewno pomoże jej się wzmocnić.

Teide przeszła ekspresować przemianę w najlepszą przyjaciółkę człowieka. Trzyma się blisko mnie, kładzie obok, tuli do ręki. Nie wiem, czy i tak by się tak rozwinęła, czy może rozumie, jak bardzo o nią walczymy.

W tej bajce królewna może i nie będzie żyła długo, za to na pewno bardzo szczęśliwie.
ODPOWIEDZ