Kot wychodzący – gra o życie pupila
Albo trzymamy kota wyłącznie w domu, na spacery wyprowadzając w szeleczkach i na smyczy, albo liczymy się z tym, że przejedzie go samochód, zagryzie pies, zadręczy jakiś człowiek. Proste. Zdecydujmy, czy wolimy dać naszemu podopiecznemu wolność, czy bezpieczeństwo.
Koty są niezależne, wolne, chodzą własnymi drogami i nie lubią przymusu. To wszystko prawda. Jednak narażanie go z tego tytułu na śmierć zakrawa na ponury żart. Skoro nie chce podporządkować się woli człowieka tak jak pies, musi zginąć? Przecież chyba nie o to chodzi miłośnikom tych pięknych zwierząt.
Gdybyśmy mieszkali w środku dzikiej puszczy, gdzie nie ma innych ludzi i nie jeżdżą samochody, wypuszczanie kota samopas miałoby jeszcze jakiś sens. Ten nie do końca udomowiony łowca z reguły dobrze sobie radzi w naturalnym środowisku, szybko uczy się polować, instynktownie unika większych drapieżników takich jak lisy – tak naprawdę dla zdrowego, silnego dorosłego kota takie wyprawy są w miarę bezpieczne, a do tego fascynujące.
Jednak nic naturalnego nie ma w środowisku zmienionym przez człowieka. Po pierwsze istnieją przepisy, które jasno stwierdzają, że zwierząt domowych nie wolno zostawiać bez opieki, chyba że znajdują się na odpowiednio zabezpieczonej posesji, z której nie mogą się wydostać (w przypadku kota płot oczywiście nie wystarczy).
Przede wszystkim jednak mamy realne zagrożenie życia. Nudzące się okrutne dzieci, biegające luzem psy, nieraz agresywne, wreszcie najbardziej śmiercionośne samochody – to są niebezpieczeństwa, które rocznie zabijają tysiące „wolnych” kotów. Do tego dochodzą zwierzęta powieszone na ozdobnych obróżkach, które zakładamy zwierzakom, by zaznaczyć, że mimo samotnej włóczęgi nie są bezdomne.
Problem polega na tym, że na przykład przed samochodem kota nie ostrzega instynkt. Ba, czworonogi często wręcz chowają się pod tymi maszynami, szukając cienia, osłony przed deszczem czy bezpiecznego schronienia na drzemkę. Nic dziwnego, że tak często giną pod kołami.
Zresztą od kotów wymagamy jakichś ponadnaturalnych zdolności. Dziecku przecież pokazujemy, jak ostrożnie przechodzić przez ulicę, psa często także tego uczymy lub przynajmniej mamy go na smyczy i pilnujemy, by nie wpadł pod koła, a kot ma być mądrzejszy i od psa, i od człowieka – ma nauczyć się sam, bez żadnej pomocy. Jeśli będzie się uczył na swoich błędach, to cóż, ma pecha, bo samochód rozsmaruje go po jezdni lub odrzuci na pobocze jako krwawy strzęp.
Oczywiście, kot jako inteligentne stworzenie może na podstawie obserwacji – czyli gdy samochód potrąci/przejedzie inne zwierzę – może dojść do wniosku, że jadące auta są groźne. Wtedy będzie się starał ich unikać na drodze, co może mu się udawać przez długi czas… ale wystarczy, że nie uda się raz, by nasz pupilek nigdy nie wrócił do domu.
Dlatego właśnie każdy samodzielny spacer kota to gra w rosyjską ruletkę, dosłownie gra o życie. Jasne, można dowodzić, że bez ryzyka nie ma zabawy, bo zaczyna się nuda – i będzie to częściowo prawda. Jednak gdy w tę nieszczęsną ruletkę gra jednym rewolwerem jedna osoba, rachunek prawdopodobieństwa działa wyraźnie na jej niekorzyść, bo za którymś razem „hazardzista” po prostu umrze.
Niestety, rachunek prawdopodobieństwa nie kłamie. Koty wychodzące niezmiernie rzadko kończą życie spokojnie, ze starości, we własnym domu. Dożywają zwykle zaledwie kilku lat, dwukrotnie mniej niż koty domowe. Najczęściej po prostu nie wracają z kolejnej wyprawy, giną straszną, bolesną śmiercią, której nie widzimy, więc łatwo nam usprawiedliwiać swoje postępowanie i kolejnego kota narażać na to samo.
Bo powiedzmy jasno: to my narażamy koty na te wszystkie zagrożenia. Gdyby kot był świadomy wszystkich niebezpieczeństw czekających na niego w ludzkim świecie, można by podyskutować z czworonogiem, co woli robić. Jednak dopóki nie ma takiej możliwości, to my jesteśmy prawnie i moralnie odpowiedzialni za wszystko, co dzieje się z czworonogiem. Tłumaczymy, że takich wolnych duchów nie godzi się zamykać w czterech ścianach, że kot jest zaradny, że lubi samotne włóczęgi.
W rzeczywistości jest to rozwiązanie po prostu wygodniejsze. Dla nas, nie dla kota. Gdy nie chce nam się zapewnić zwierzakowi codziennej rozrywki, zabawy, porcji nowych wrażeń, najłatwiej po prostu otworzyć drzwi i pogratulować sobie, jakimi to wspaniałymi jesteśmy opiekunami, skoro dajemy ulubieńcowi tyle radości.
Trudniej zorganizować mu życie tak, by było i możliwie bezpieczne, i ciekawe. Trzeba zabezpieczyć okna, by pupil nie wypadł przypadkiem na zewnątrz, trzeba codziennie się z nim bawić lub zapewnić towarzystwo innego zwierzaka, trzeba znać i rozumieć jego potrzeby, trzeba poświęcać mu czas.
A co dostaniemy w zamian za ten cały wysiłek? Zadowolonego, wesołego, kochającego kota, który – jeśli poważnie nie zachoruje – dożyje w znakomitej kondycji kilkunastu czy dwudziestu lat zamiast siedmiu-ośmiu. I nie umrze gdzieś na poboczu drogi z brakującą połową czaszki, gdy my będziemy siedzieć w pracy lub w domu przed telewizorem, zadowoleni z siebie i tego, jak dobry dom dajemy zwierzakowi.