to będzie krótka opowieść o tym,
jak to jest podjąć najgorszą, ostatnią decyzję w swoim życiu

(złowieszcze fanfary)
Wchodzę wczoraj do domu, zapalam światło w kuchni i moim oczom ukazuje się widok taki oto:
na płycie indukcyjnej siedzi Fiesta z myszą (prawdziwą, aczkolwiek już po tamtej stronie tęczowego mostu) w zębach

dookoła niej wianuszek pozostałych kotów i wszystkie warczą na siebie nawzajem. Towarzystwo rozproszyła moja obecność. Fiesta zwiała do pokoju za tapczan a za nią Melisa. Warczenie odchodzi zza tapczanu. W międzyczasie Fiesta próbuje kulać sobie truchełko po nocnym stoliku

Znowu ucieka za tapczan. Odsuwam tapczan. Melisa zdobyła myszkę, ona łowna była więc już wiem, że nie odpuści, ucieka pod łóżka do pokoju obok. No dobra, zamykam ją tam i pozwalam zjeść kolację. No to miała barfa wczoraj

Miejsca posiłku na szczęście nie odkryłam, więc zakładam, że został skonsumowany

. No, trzeba być myszką o bardzo małym rozumku aby wchodzić do domu, gdzie mieszka 11 kotów
