Rodzeństwo z Lecha
Moderatorzy: crestwood, Migotka
-
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
ZIRA I SARI
Wiem, że już kiedyś pisałam, iż przy małych kociakach trzeba mieć jak przy małych dzieciach oczy naokoło głowy. I ani na moment nie wolno ich spuszczać z oczu. A cisza jest oznaką albo ich snu albo, przewrotnie, brojenia. Pisałam i trudno. Najwyżej się powtórzę.
Późna jesień to okres, gdy łatwo o przeziębienie. Tak i w ten weekend. Przeziębiłyśmy się i by dojść do siebie siedziałyśmy w domu. A Tata, tak całkiem po dżenderowemu, wziął na siebie domowe obowiązki. Przynajmniej te pozadomowe domowe obowiązki. Wziął dosłownie - biorąc w ręce siatki i poszedł na zakupy. W końcu przyszedł. Rzuciłyśmy się więc do rozpakowywania toreb, worków, siatek i siateczek. Tata jak każdy umęczony życiem mężczyzna rzucił się w objęcia fotela a my chore (nie tylko z lenistwa) rozlokowałyśmy zakupy. Przez chwilę nikogo nie było w kuchni i gdy wróciłam… scena jak z horroru… po podłodze pełzł woreczek… To pełzł… to się zatrzymywał… szeleścił. Na brzegu kuchni z zainteresowaniem przypatrywała mu się Lilka-Zira. Przechylając ze zdziwieniem głowę - w takiej pozycji zapewne lepiej widać.
Zebrałam w sobie odwagę i podeszłam cichutko i ostrożnie do torby. Uniosłam ją lekko a tam… No tak. Powinnam to była przewidzieć. W kuchni nie było nas może z minutę, może nawet pół. Na blacie zostały woreczki po zakupach oraz siateczka z… wątróbką. Blat kuchenny, jak każdy kociak o tym wie, to terra incognita, którą należy poznać, eksplorować i zdobyć. Bez względu na wszelkie przeciwności. Te pół minuty Czarna-Sari musiała wykorzystać na błyskawiczne wejście do kuchni, skok na blat i atak na woreczek. Z woreczka wyciągnęła jedną wątróbkę, którą zrzuciła na podłogę a zeskakując za nią, musiała za sobą ściągnąć pusty woreczek. Teraz stałam z tym woreczkiem w dłoni, a przede mną siedział na płytkach Czarny Charakter z wątróbką w zębach.
I to by było na tyle tym razem.
Wiem, że już kiedyś pisałam, iż przy małych kociakach trzeba mieć jak przy małych dzieciach oczy naokoło głowy. I ani na moment nie wolno ich spuszczać z oczu. A cisza jest oznaką albo ich snu albo, przewrotnie, brojenia. Pisałam i trudno. Najwyżej się powtórzę.
Późna jesień to okres, gdy łatwo o przeziębienie. Tak i w ten weekend. Przeziębiłyśmy się i by dojść do siebie siedziałyśmy w domu. A Tata, tak całkiem po dżenderowemu, wziął na siebie domowe obowiązki. Przynajmniej te pozadomowe domowe obowiązki. Wziął dosłownie - biorąc w ręce siatki i poszedł na zakupy. W końcu przyszedł. Rzuciłyśmy się więc do rozpakowywania toreb, worków, siatek i siateczek. Tata jak każdy umęczony życiem mężczyzna rzucił się w objęcia fotela a my chore (nie tylko z lenistwa) rozlokowałyśmy zakupy. Przez chwilę nikogo nie było w kuchni i gdy wróciłam… scena jak z horroru… po podłodze pełzł woreczek… To pełzł… to się zatrzymywał… szeleścił. Na brzegu kuchni z zainteresowaniem przypatrywała mu się Lilka-Zira. Przechylając ze zdziwieniem głowę - w takiej pozycji zapewne lepiej widać.
Zebrałam w sobie odwagę i podeszłam cichutko i ostrożnie do torby. Uniosłam ją lekko a tam… No tak. Powinnam to była przewidzieć. W kuchni nie było nas może z minutę, może nawet pół. Na blacie zostały woreczki po zakupach oraz siateczka z… wątróbką. Blat kuchenny, jak każdy kociak o tym wie, to terra incognita, którą należy poznać, eksplorować i zdobyć. Bez względu na wszelkie przeciwności. Te pół minuty Czarna-Sari musiała wykorzystać na błyskawiczne wejście do kuchni, skok na blat i atak na woreczek. Z woreczka wyciągnęła jedną wątróbkę, którą zrzuciła na podłogę a zeskakując za nią, musiała za sobą ściągnąć pusty woreczek. Teraz stałam z tym woreczkiem w dłoni, a przede mną siedział na płytkach Czarny Charakter z wątróbką w zębach.
I to by było na tyle tym razem.
-
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
misiosoft pisze:http://kwejk.pl/obrazek/2164295/co-ten-kot.html
zaraz przypomina mi się nasz bokser Gustaw - jak żył to taki sam numer z choinką wysmyczył
nie przemyślałam i na choince zawiesiłam pierniczki i czekoladowe w złotkach cukierki

-
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
SARI
Wiem, że moi opiekunowie czasami tu nas opisują. Dzisiaj sama postanowiłam coś opowiedzieć. Jedzenie i picie dostajemy w miseczkach. Ale najbardziej lubię pić prosto z kranu. Zawsze gdy ktoś idzie do łazienki, ja idę za nim, bo wiem, że wtedy odkręci kran i będę mogła się napić pysznej, świeżej i zimnej wody. Trasę pod kran znam już na pamięć. Skok na deskę sedesową, potem na rant umywalki, przejść pod kurek i stamtąd sięgać do wylewki. Mogłabym robić to z zamkniętymi oczami a na koniec tylko wystawić języczek i chłeptać orzeźwiająca wodę.
Nie wiem po co i dlaczego, ale ludzie wstają wyjątkowo wcześnie – wtedy, kiedy jest jeszcze ciemno. Tak było i wówczas. Lilka-Zira jest strasznym śpiochem i jeszcze drzemała. Ja natomiast, jak tylko opiekunka rano wstała, zeskoczyłam z naszego legowiska i razem poszłyśmy po ciemku do łazienki. Po co ? Po to, co właśnie przed chwila napisałam – napić się pysznej wody. I tutaj mała dygresja – nie wierzcie we wszystko co mówią. A w każdym razie nie w to, że koty widzą po ciemku. Dlaczego ? O tym już zaraz.
Po wejściu do łazienki pani stanęła i się obróciła, co bardziej poczułam niż w tych ciemnościach zobaczyłam. Kocim ruchem więc ją minęłam, wskoczyłam na deskę sedesową… No właśnie. Miałam wskoczyć. Właściwie to nawet skoczyłam tylko, że w miejscu gdzie miałam się odbić ku umywalce… nie było deski !!! I zamiast się odbić, poczułam jak nadal spadam… a potem ogarnęła mnie zimna i mokra ciemność. Ciemność jest tu kluczem do całej sytuacji, bo ona była i przed i po. Teraz jednak było jeszcze dodatkowo mokro, zimno, ślisko, duszno… Próbowałam się cofnąć, ale cały czas tkwiłam w tym czymś, stojąc na przednich łapkach, a tylne wciąż mi się ześlizgiwały. Wtedy poczułam, że ktoś mnie chwyta za tylne łapki i pod brzuszek, a ja mogłam wreszcie wziąć pełen wdech.
- MIAU !!!! – rozdarłam się rozpaczliwie.
- SARI SIEROTO !!! – krzyknęła pani budząc resztę domowników.
Zresztą ku mojej hańbie. Bo zaraz zapaliło się światło, a łazienka zaroiła się od wszystkich: i Ziry, i Stefana, i Sabiny, i opiekunów.
- Ta sierota wskoczyła do sedesu – pani tłumaczyła pozostałym, dlaczego wyglądam jak mokra kura.
- Dobrze, że zanim usiadłaś a nie po tym jak wstałaś – filozoficznie skomentował pan i poszedł jeszcze spać.
- No i dobrze, że nie spuściłaś wody mamo – ziewając dodała dziewczynka.
Ha! Czyli nie dość, że jestem mokra, zziębnięta, zhańbiona to mam jeszcze mieć powody do bycia szczęśliwą ?!
Wiem, że moi opiekunowie czasami tu nas opisują. Dzisiaj sama postanowiłam coś opowiedzieć. Jedzenie i picie dostajemy w miseczkach. Ale najbardziej lubię pić prosto z kranu. Zawsze gdy ktoś idzie do łazienki, ja idę za nim, bo wiem, że wtedy odkręci kran i będę mogła się napić pysznej, świeżej i zimnej wody. Trasę pod kran znam już na pamięć. Skok na deskę sedesową, potem na rant umywalki, przejść pod kurek i stamtąd sięgać do wylewki. Mogłabym robić to z zamkniętymi oczami a na koniec tylko wystawić języczek i chłeptać orzeźwiająca wodę.
Nie wiem po co i dlaczego, ale ludzie wstają wyjątkowo wcześnie – wtedy, kiedy jest jeszcze ciemno. Tak było i wówczas. Lilka-Zira jest strasznym śpiochem i jeszcze drzemała. Ja natomiast, jak tylko opiekunka rano wstała, zeskoczyłam z naszego legowiska i razem poszłyśmy po ciemku do łazienki. Po co ? Po to, co właśnie przed chwila napisałam – napić się pysznej wody. I tutaj mała dygresja – nie wierzcie we wszystko co mówią. A w każdym razie nie w to, że koty widzą po ciemku. Dlaczego ? O tym już zaraz.
Po wejściu do łazienki pani stanęła i się obróciła, co bardziej poczułam niż w tych ciemnościach zobaczyłam. Kocim ruchem więc ją minęłam, wskoczyłam na deskę sedesową… No właśnie. Miałam wskoczyć. Właściwie to nawet skoczyłam tylko, że w miejscu gdzie miałam się odbić ku umywalce… nie było deski !!! I zamiast się odbić, poczułam jak nadal spadam… a potem ogarnęła mnie zimna i mokra ciemność. Ciemność jest tu kluczem do całej sytuacji, bo ona była i przed i po. Teraz jednak było jeszcze dodatkowo mokro, zimno, ślisko, duszno… Próbowałam się cofnąć, ale cały czas tkwiłam w tym czymś, stojąc na przednich łapkach, a tylne wciąż mi się ześlizgiwały. Wtedy poczułam, że ktoś mnie chwyta za tylne łapki i pod brzuszek, a ja mogłam wreszcie wziąć pełen wdech.
- MIAU !!!! – rozdarłam się rozpaczliwie.
- SARI SIEROTO !!! – krzyknęła pani budząc resztę domowników.
Zresztą ku mojej hańbie. Bo zaraz zapaliło się światło, a łazienka zaroiła się od wszystkich: i Ziry, i Stefana, i Sabiny, i opiekunów.
- Ta sierota wskoczyła do sedesu – pani tłumaczyła pozostałym, dlaczego wyglądam jak mokra kura.
- Dobrze, że zanim usiadłaś a nie po tym jak wstałaś – filozoficznie skomentował pan i poszedł jeszcze spać.
- No i dobrze, że nie spuściłaś wody mamo – ziewając dodała dziewczynka.
Ha! Czyli nie dość, że jestem mokra, zziębnięta, zhańbiona to mam jeszcze mieć powody do bycia szczęśliwą ?!
-
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
-
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
I… jak Ikar, czyli latający kot Zira
Nie od dzisiaj wiadomo, że najbardziej smakuje owoc zakazany. A jednym z takich owoców w naszym domu jest chodzenie po blacie kuchennym. I zupełnie nie wiem dlaczego. Blat to wszakże miejsce wielce interesujące. W końcu na podłodze, gdzie łaskawie pozwalają nam chodzić, nie znajduje się zwykle talerzyka z okruszkami, noża wymazanego białym serem, albo deski z pokrojoną wędliną. Blat kuchenny to w ogóle bardzo fascynujące miejsce pełne wielu smakowitych zapachów i ciekawych smakołyków. I tylko te dwunożne istoty, nadużywające swojej siły, psują każdą zabawę przeganiając nas nie tylko z blatu.
Tak było też tym razem. Wskoczyłam sobie ci ja na szafkę w kuchni, a z niej na blat. Kontemplowałam właśnie własne szczęście wylizując z masła sztućce na talerzyku, gdy tuż za sobą usłyszałam dwunożną marudę.
- Zira !!!
To była opiekunka. Ja nie wiem kto jej pozwolił mówić do mnie per „Ty”. Brudzia mleczkiem z jednej miseczki nie piłyśmy. Tak się zdenerwowałam tą impertynencją, tym tonem, no i - tu się przyznam - nie to, żebym dawała się tak bezszelestnie podejść, ale tak, po prostu mnie tym razem zaskoczyła. Podskoczyłam więc nieco zbyt nerwowo i odruchowo skoczyłam na szafkę. I z tego całego zdenerwowania zapomniałam, że tym razem stałam na drugim końcu blatu, trochę dalej niż zwykle od szafki. I chociaż baaaardzo wyciągnęłam przed siebie łapki, to zabrakło mi trochę do szafki. Może nawet trochę bardziej niż trochę.
W każdym razie wyprężona jak struna zobaczyłam tylko jak poziom szafki umyka mi w górę a ja rozciągnięta jak struna testuję prawo grawitacji. Tyle, że zdążyłam wyciągnąć pod siebie łapki. Jedną wylądowałam na krawędzi jednej miseczki z suchą karmą, drugą na krawędzi drugiej, a trzecia wpadła mi do miseczki z wodą. W górę poleciały jak z procy ziarna karmy oraz struga wody. Miauknęłam tylko z wściekłością i pobiegłam pod łóżko wylizywać mokrą łapkę i grzbiet. Za sobą zaś słyszałam:
- Zira ! Ty afrykański łobuzie ! Ty likaonie! Kto to teraz posprząta ?!
Jak to kto - pomyślałam liżąc łapki â- jasne, że Ty. Nie trzeba mnie było przestraszyć.
Nie od dzisiaj wiadomo, że najbardziej smakuje owoc zakazany. A jednym z takich owoców w naszym domu jest chodzenie po blacie kuchennym. I zupełnie nie wiem dlaczego. Blat to wszakże miejsce wielce interesujące. W końcu na podłodze, gdzie łaskawie pozwalają nam chodzić, nie znajduje się zwykle talerzyka z okruszkami, noża wymazanego białym serem, albo deski z pokrojoną wędliną. Blat kuchenny to w ogóle bardzo fascynujące miejsce pełne wielu smakowitych zapachów i ciekawych smakołyków. I tylko te dwunożne istoty, nadużywające swojej siły, psują każdą zabawę przeganiając nas nie tylko z blatu.
Tak było też tym razem. Wskoczyłam sobie ci ja na szafkę w kuchni, a z niej na blat. Kontemplowałam właśnie własne szczęście wylizując z masła sztućce na talerzyku, gdy tuż za sobą usłyszałam dwunożną marudę.
- Zira !!!
To była opiekunka. Ja nie wiem kto jej pozwolił mówić do mnie per „Ty”. Brudzia mleczkiem z jednej miseczki nie piłyśmy. Tak się zdenerwowałam tą impertynencją, tym tonem, no i - tu się przyznam - nie to, żebym dawała się tak bezszelestnie podejść, ale tak, po prostu mnie tym razem zaskoczyła. Podskoczyłam więc nieco zbyt nerwowo i odruchowo skoczyłam na szafkę. I z tego całego zdenerwowania zapomniałam, że tym razem stałam na drugim końcu blatu, trochę dalej niż zwykle od szafki. I chociaż baaaardzo wyciągnęłam przed siebie łapki, to zabrakło mi trochę do szafki. Może nawet trochę bardziej niż trochę.
W każdym razie wyprężona jak struna zobaczyłam tylko jak poziom szafki umyka mi w górę a ja rozciągnięta jak struna testuję prawo grawitacji. Tyle, że zdążyłam wyciągnąć pod siebie łapki. Jedną wylądowałam na krawędzi jednej miseczki z suchą karmą, drugą na krawędzi drugiej, a trzecia wpadła mi do miseczki z wodą. W górę poleciały jak z procy ziarna karmy oraz struga wody. Miauknęłam tylko z wściekłością i pobiegłam pod łóżko wylizywać mokrą łapkę i grzbiet. Za sobą zaś słyszałam:
- Zira ! Ty afrykański łobuzie ! Ty likaonie! Kto to teraz posprząta ?!
Jak to kto - pomyślałam liżąc łapki â- jasne, że Ty. Nie trzeba mnie było przestraszyć.
-
- Posty: 1322
- Rejestracja: 27 mar 2013, 20:35
- Lokalizacja: Poznań
olag pisze:I… jak Ikar, czyli latający kot Zira
Nie od dzisiaj wiadomo, że najbardziej smakuje owoc zakazany. A jednym z takich owoców w naszym domu jest chodzenie po blacie kuchennym. I zupełnie nie wiem dlaczego. Blat to wszakże miejsce wielce interesujące. W końcu na podłodze, gdzie łaskawie pozwalają nam chodzić, nie znajduje się zwykle talerzyka z okruszkami, noża wymazanego białym serem, albo deski z pokrojoną wędliną. Blat kuchenny to w ogóle bardzo fascynujące miejsce pełne wielu smakowitych zapachów i ciekawych smakołyków. I tylko te dwunożne istoty, nadużywające swojej siły, psują każdą zabawę przeganiając nas nie tylko z blatu.
Tak było też tym razem. Wskoczyłam sobie ci ja na szafkę w kuchni, a z niej na blat. Kontemplowałam właśnie własne szczęście wylizując z masła sztućce na talerzyku, gdy tuż za sobą usłyszałam dwunożną marudę.
- Zira !!!
To była opiekunka. Ja nie wiem kto jej pozwolił mówić do mnie per „Ty”. Brudzia mleczkiem z jednej miseczki nie piłyśmy. Tak się zdenerwowałam tą impertynencją, tym tonem, no i - tu się przyznam - nie to, żebym dawała się tak bezszelestnie podejść, ale tak, po prostu mnie tym razem zaskoczyła. Podskoczyłam więc nieco zbyt nerwowo i odruchowo skoczyłam na szafkę. I z tego całego zdenerwowania zapomniałam, że tym razem stałam na drugim końcu blatu, trochę dalej niż zwykle od szafki. I chociaż baaaardzo wyciągnęłam przed siebie łapki, to zabrakło mi trochę do szafki. Może nawet trochę bardziej niż trochę.
W każdym razie wyprężona jak struna zobaczyłam tylko jak poziom szafki umyka mi w górę a ja rozciągnięta jak struna testuję prawo grawitacji. Tyle, że zdążyłam wyciągnąć pod siebie łapki. Jedną wylądowałam na krawędzi jednej miseczki z suchą karmą, drugą na krawędzi drugiej, a trzecia wpadła mi do miseczki z wodą. W górę poleciały jak z procy ziarna karmy oraz struga wody. Miauknęłam tylko z wściekłością i pobiegłam pod łóżko wylizywać mokrą łapkę i grzbiet. Za sobą zaś słyszałam:
- Zira ! Ty afrykański łobuzie ! Ty likaonie! Kto to teraz posprząta ?!
Jak to kto - pomyślałam liżąc łapki â- jasne, że Ty. Nie trzeba mnie było przestraszyć.


Moje Tymczaski kochane
Lilianka, Della, Dakota, Alaska, Carlos, Santana, Sherlock, Watson, Koko, Bertil, Penelopa, Ebba, Alabama, Nebraska, Dastan, Tristan, Grafit, Kismet, Buffon, Bonucci, Okaka, Zaza, Tymek, Melisa, Fiesta
