Ja człowiek na zmywaku a dwie piękności - wiem że na/w zabronionym miejscu ale co tam.
A z jakim zainteresowaniem mnie słuchają..., no bo raczej strumień wody koty nie interesuje
Ostatnio zmieniony 17 paź 2016, 13:58 przez BEATA olag, łącznie zmieniany 2 razy.
Z innego punktu widzenia, czyli nosił wilk razy kilka
W takich historiach nigdy nie jest wiadomo kto pierwszy zaczął. Nikt też nigdy nie pamięta od czego się zaczął konflikt, kto pierwszy pociągnął za spust, czy tak jak w tym przypadku, kto pierwszy syknął.
No dobra, na pewno to byłam ja - nie będę tego ukrywała. Ale czy to powoduje, że to ja jestem właśnie tą winną ? Albo tutaj: tą jedyną winną ?!
Tak, wiem: nie lubię tymczasków. Ale każdy czegoś nie lubi. A ja nie lubię w ogóle innych kotów. Lubię być sama. I dlatego tak trudno mi zaakceptować nowe, radosne, wścibskie i panoszące się wszędzie małe koty, które przejmują wszystko, wszędzie wsadzają swoje kocie nosy i czują się jak u siebie w domu… W moim domu !!!
Nastii i Dunii też nie lubiłam od początku. Bo wiedziałam, że będzie jak zawsze. Najpierw będą małe, słodkie, niewinne, ciapowate, rozczulające… a potem będzie jak zawsze. Przejmą moje posłanie na drapaku, wejdą na moją szafkę w kuchni, będą leżały na moim miejscu na stole, będą wyjadać z mojej miseczki… horror.
Gdy tylko Nastia i Dunia po raz pierwszy wyszły z nosidełka, wiedziałam że już ich nie cierpię i zrobię wszystko, by je stąd przegonić. Gdy tylko była okazja â pokazywałam im, że to nie jest ich dom. Prychałam na nie, machałam im przed nosem łapką, czasem je pacnęłam w zadek. Ale czas płynął, a maluchy nie tylko nie znikały z domu, ale tak jak przewidywałam, stawały się coraz bezczelniejsze i coraz mniej małe, czyli coraz większe. Po prostu rosły jak na drożdżach.
Najpierw Nastia przestała się mnie bać. Nie tylko nie uciekała przede mną, nie chowała się już po kątach, ona po prostu przestała mi schodzić z drogi. Teraz to ja usiałam ją omijać szerokim łukiem. A jak nie ominęłam jej, to mnie â i tu mi nie uwierzycie â próbowała pacnąć swoją łapą ! czasami nawet uderzyła… mnie ! Rezydentkę ! Potem zaczęła mnie przeganiać z moich miejsc. Albo siadała i nie pozwalała wyjść z kąta. A kiedyś to nie tylko mnie pogoniła, ale tak mnie pacnęła po zadku, że aż mi wyrwała futerko…
Próbowałam jeszcze z Dunią. Aby ją chociaż wygnać z domu. Bo może jakby uciekła, to Nastia by poszła za nią. I wtedy wszystko wróciłoby. Podbiegałam do niej sycząc: „uciekaj z mojego domu!”. Ona się kuliła, ale z domu nie uciekała.
Kiedyś, gdy korzystała z kuwety, usiadłam przy jej wyjściu, i tak na nią patrzyłam, aż nie mogła wyjść z kuwety â zrozumiałą wtedy chyba, że to ja jestem Kotem tego Domu. I siedziała na tym zasikanym piasku. Myślałam sobie: „teraz na pewno zrozumie, że to mój dom i musi go opuścić”. Ale wtedy człowieki przyszły, mnie odsunęli, a Dunię wyjęli z kuwety. I dlaczego ?! By nie podchodziła ?! A ja?! A ja to pies ?! Gdzie ja mam się podziać ?!
Teraz nawet Dunka już się mnie nie boi. Ostatnio goniła mnie aż na szafkę. A potem jeszcze na nią wskakiwała sycząc na mnie. Czuję się już jak intruz w swoim własnym domu. Już nigdzie nie mam bezpiecznego miejsca, w którym mogłabym się przed nimi schować. Nie chce mi się już wylizywać futerka â chodzę w roztrzepanej fryzurze. Nie chce mi się bawić - bo zaraz przylecą te małe zołzy i wszystko zabiorą, zepsują, zepchną, naskoczą. Nawet jedzenie mnie już nie cieszy...
Jeżeli same nie chcą odejść, może ktoś by je zabrał ?! Mogę opowiedzieć nawet jakie są piękne, mądre i kochane. Mogę kłamać jak z nut. Byleby ktoś już je stąd zabrał i oddał mi mój dom. Czy nikt nie ma litości nad starą kocicą …? Miau…