Jezu, ależ mi kamień z serca zleciał... dopiero teraz czuję, jak strasznie się martwiłam i jak bardzo byłam spięta!
Ale do rzeczy: wyniki badań krwi Śliwkena okazały się dobre, a wszystkie parametry w normie na tyle, żebym nie musiała się już katować wizją, jak ze Śliwki zostaje mi jeno pesteczka... Nie znaczy to, że możemy spoczywać na laurach, bo to białko i kryształy w moczu jednak były, ale nie muszę się już tak strasznie bać. Na razie Śliwken pod baczną pozostaje mą obserwacją, a za jakieś dwa tygodnie jedziemy znów do badania siurków, żeby sprawdzić, co z tymi kryształami. I musimy się nastawić, że badania moczu trzeba będzie robić częściej niż u innych kotów, bo widmo nerkowca trochę nad Śliwką wisi... no ale Śliwka nie orzech, nerkowcem być nie może!
