

Z dobrych wieści: Lesio spasował z wylizywaniem i wydrapywaniem się na tyle, że można było zdjąć mu wreszcie kołnierz


W pierwszej kolejności był niezawodny kołnierz typu klosz
Ponieważ nadgorliwa matka stwierdziła, że ten typ ochrony jest na pewno niewygodny (i zapewne nie myliła się w tym aż tak bardzo

Okazało się jednak, iż ten "hiper wspaniały i wygodny" kołnierz nie spełnił oczekiwań Lesia powróciliśmy więc do tradycyjnego klosza.
Kolejnym pomysłem było ubranko ochronne. Pierwsze, sporządzone naprędce z poświęceniem własnej koszulki, również okazało się niewypałem
Drugie, ciut bardziej "profesjonalne" zdało egzamin na tyle, że Lesio został uwolniony z kapelindra i wreszcie mógł zaznać bardziej szerokokątnego spojrzenia na świat

Ostatnią próbą polepszenia komfortu koteczka było ubranie go w pełni profesjonalne ubranko pooperacyjne spełniające wszelkie wymagania.. hmm, no nie Lesia

Ubranko okazało się jednak mniej wygodne od maminego leginsa, a ponieważ zostało zalane podczas nielegalnego (bo pozakuwetowego) opróżniania pęcherza trafiło do pralki.. i ostatecznie do szafy ponieważ okazało się, że Lesiu już go nie potrzebuje

