Po 12 godzinach wracam wieczorem do domu. Marzę jedynie o świętym spokoju.
Otwieram. Cztery pary oczu łypią na mnie „mame, czo tak długo!” „mame, brzuchy puste!” „maaaameeee, już myśleliśmy, że nie wrócisz!!” „miauuuuu miauuuu mameeee” .. nie wiem, czy zabrać się za sprzątnięcie zakasztanionych kuwet, otwierania balkonu do wietrzenia, karmienia czy miziania?... a może po prostu najpierw ściągnę buty..
no to po kolei, balkon, kuwety, buty „mameee głooooodniiii!!” zatem karmienie, każde z innej miski, każde inną karmę, bo Opal chrupki nie bardzo, Pompon mokre tak, ale niekoniecznie to, co dziś otwarte, Perła mokrego w ogóle nie, ale zwabiona zapachem wpycha się do saszetki razem z ogonem, a Zeus niby głodny, ale jak wybór za duży to nie może się zdecydować, a zanim się zdecyduje, Opal już dawno posprząta jego miskę….uffff…
Kanapa, książka, plissss, chociaż godzina spokoju…dlaczego wszyscy chcą głaskać się w tym samym czasie? No ok, można w tym samym czasie ale trzeba by w jednym miejscu… Pompon się mizia, to Opal go pac do zabawy, Perła jęczy, że dzieciarnia pod nogami, Zeus na to wszystko z boku patrzy i też by się chciał pogłaskać, ale w sumie nie wie…. Koniec końców, rezydenci uciekają na wysokie półki bo maluchy zaczynają działać w trybie „huragan” … kanapa, książka…taaaaa…
Szybkie mycie, w łazience chociaż przez chwilę jestem sama ze sobą. Wychodzę, przed sypialnią znowu łypiące cztery pary oczu… „mameeee, śpimy już?” „a ja mogę dziś na poduszce?” „no chodź już chooooodź ile możemy na ciebie czekać” „tuuulllliiiiimmmmmyyyyyy”
Byłam normalna cztery koty temu. Ale właściwie, co z tego

nie mogę, Kot na mnie leży.