nie mam zdjęć

, ale za to mam garść informacji
Tymek - cudowny, absolutnie cudowny (każdego dnia dziękuję, że wtedy w styczniu miał tyle sił aby wrócić), w domowych pieleszach odnalazł się jakoś w 24 godziny

, psy oswoił w tydzień i już nie raz klepnie Maxa po zadku i ogonie

, śpi na kanapach, fotelach i poduszkach w milionie pozycji i wcale nie jest zainteresowany ani otwartym oknem, ani korytarzem. Leloch i barankująca krewetka

Okrzepł, nabrał masy - jest wielki i PIĘKNY
Melisa - połowę od Tymka mniejsza, no dobra może 1/3

, taki mały szplin i gaduła. Dłużej, długo dłużej się aklimatyzowała, ale o dziwo nie do przestrzeni i psów, ale do ludzi. Przybiegała, gadała, ale złapać się nie dała. Noooo ale jak już ją człowieku złapałeś to dzikie wygibasy i love, love, love.

W ostatnim tygodniu jednak nastąpiła przemiana i mała wieśniaczka została naczelnym lelochem. Ma swój rytuał z moim mężem. On do niej mówi "Melisa kulululu", a ona zaczyna wić się jak piskorz

Nadal trzeba uważać przy drzwiach wejściowych, bo korytarz ją kusi, oj kusi. No ale ten bilet był tylko w jedną stronę
I On i Ona mają ogromna słabość do mojego męża, a on do nich

Chyba po raz pierwszy od śmierci Julka poczuł tę więź, która łączyła go z naszym biało - rudym wielkoludem
