Byłyśmy ostatnio u weterynarza, co to była za przeprawa... ale do rzeczy - dostałyśmy dobre wieści!
Po pierwsze: ranka na języku Zorki się zwężyła. Pani Doktor oglądała i oglądała (a właściwie próbowała oglądać, bo Zorka zaczęła walczyć), aż w końcu orzekła, że ranka jest zaczerwieniona, ale bez wątpliwości się zwężyła. Brawo, Zorciu, załatwiłaś sobie podawanie lekarstw co drugi dzień, a nie codziennie

Po drugie: Zorka ma ładne wyniki krwi! A przypomnę, że kota dostaje encortolon, który może niekorzystnie wpływać na np.nerki i wątrobę.
I tyle z wieści od weta. Od nas wieści za to takie, że po tej wizycie Zorka obraziła się na CAŁY dzień. A potem postanowiła, że środek kanapy to już jednak nie dla niej i przestała tam w ogóle wchodzić
teraz jak chce się schować, to idzie najwyżej do szafy, gdzie zawsze ma widok na połowę mieszkania. Ale tak to, to siedzi na wierzchu, że tak powiem. Czyli super
Zaanektowała nawet nasze łożko. Trzeba przyznać, że największą w tym zasługę ma rezydentka Kori, która jest ulubienicą Zorki w kwesti relaksu i higieny osobistej. Do tego stopnia, że Zorro po prostu za Kori podąża. A Kori kładzie się tylko w miękkich miejscach, dlatego ma swój kocyk w nogach łożka i tam spędza najwięcej wolnego czasu. Dlatego coraz częściej można spotkać na łożku... ale oczywiście tylko wtedy, kiedy my z niego nie korzystamy.
I tu przytoczę teraz sytuację, którą uważam za swoją małą klęskę.
Otóż jestem od ponad tygodnia chora, mówię tu o pełnym L4, czyli spędzam czas w domu z wysoką gorączką, nieogarniając rzeczywistości. I tak położyłam się pewnego wieczoru z laptopem, żeby obejrzeć film. Wszystko przygotowane, napisy początkowe lecą, ja się zawijam kołdrą pod nos i oglądam. Najpierw przyszły rezydentki, jedna po drugiej. Ale!
Nie minęło 5 minut, a przychodzi Zorka i wskakuje na łóżko... Wącha, spaceruje, trochę sobie depta po kocyku, zaczepia trochę Kori, a trochę mizia Tosię. I tak sobie łazi, obok mnie również i szuka swojego miejsca, przez kolejne
dobre kilka minut.
I w tym momencie ja popełniłam karygodny błąd:
odezwałam się. A dokładniej, wysunęłam brodę spod kołdry i zapytałam cicho:
Zorciu, a czy Ty wiesz, że ja tutaj jestem?...
I BUM, TRACH, KOT W SZOKU, stanęła jak wryta z oczyma jak 5 zł

A po paru sekundach uciekła.
Koniec historii. Nie popełniajcie moich błędów
ps. aparat wrócił z naprawy, więc dobrej jakości zdjęcia są w drodze!