Kocięta z Osiedla Kosmonautów są już u nas
Wyciągnęłam je spod budki parkingowego, który twierdził, że jest tam pierwszy raz w pracy i że boi się kotów

. Na temat matki małych nic nie wiedział. Utrzymywał, że kociąt jest troje i tyle złapałam. Chociaż początkowo informowano mnie o czwórce... Mam zamiar jutro wybrać się tam jeszcze raz.
A kociaki to jacyś niezwykli szczęściarze. Urodziły się zapewne w połowie stycznia, czyli wtedy gdy było -20 stopni

i przeżyły. Nie tylko przeżyły, ale wyglądają na okazy zdrowia

(oby nie zapeszyć). Żadnego kataru, czyste oczka, czyste futerko, czyste uszy, doskonały humor, apetyt i przemiana materii

(w energię do bijatyk). Ich matka to kocia mama stulecia (nigdy nie spotkałam się z kociętami wychowanymi w taki mróz na dworze...). Duża zasługa w tym parkingowych i parkujących-ci pierwsi pozwolili kociej rodzince mieszkać pod budką, ci drudzy dokarmiali

. Kociaki są oswojone, więc pewnie nie tylko dokarmiali.
Mama niestety kilka dni temu zostawiła dzieciarnię, podobno już do nich nie przychodziła.
Kotki są na tyle duże, że pewnie niedługo wpakowałyby się pod koła parkującego samochodu. Chyba lepiej będą miały u nas
Na razie odrobaczyłam je pyrantelum. I nazwałam. Czarna koteczka to Miętówka, bura-Chałwa a kocurek pingwinek - Marcepan. Ze zdjęciami będzie problem, bo pożyczyłam bratu aparat, ale zrobię jutro komórką.