
Szarut i D'Artagnanka byli właśnie zajęci poranną toaletą na słoneczku, więc poszłam dalej z uśmiechem na twarzy. nagle patrzę, a pod krzaczkiem siedzi takie maleńkie zabiedzone i wlepia we mnie wielkie oczy. podeszłam do malucha próbując go złapać, a mały zaczął uciekać. zniknął mi na dłuższą chwilę pod samochodem (a raczej w jego podwoziu), więc usiadłam i czekałam aż wyjdzie. pojawiła się karmicielka i zaproponowała, że zachęci małego do wyjścia surową wątróbką

maluch okazał się dziewczynką - białą z szarą czapeczką i ogonkiem. mała była tak brudna, że wylałam po niej dwie miski brązowej wody. już w drodze do domu mi sie rozmruczała, a przy okazji wycierania ręcznikiem (który po chwili zrobił się brązowy

niestety mała jest strasznie zapchlona i pewnie zarobaczona, a do tego tak strasznie śmierdziałą kupą, że do teraz mam wrażenie, że moje ręce śmierdzą i wszyscy w pracy to czują

no nic. mam nadzieję, że okruszek przeżyje. teraz jest na kwarantannie w łazience. po pracy zabieram ją na odrobaczenie i ogólne zdiagnozowanie.
nie muszę dodawać, że jedyny możliwy tymczas u mnie to moja łazienka
