Ot, zwykła młoda (ok. 1,5 roku) kotka ze stada ze wsi. Stado dokarmiane co prawda, ale poza tym zwykła wiejska klasyka - choroby, ginące kocięta, nowe mioty. Proza życia.
Bierka miała szczęście, bo trafił się człowiek, któremu chciało się ją wysterylizować, była fundacja, która sfinansowała zabieg i znalazł się kawałek podłogi na przetrzymanie jej po zabiegu. I wtedy okazało się, że Bierka jest mrucząca, proludzka, okazująca stanowcze niezadowolenie tylko przy zamykaniu drzwiczek klatki i skazywaniu jej na izolację.
Po stosownym okresie kwarantanny weszła w stado bez najmniejszych problemów. Stoicki spokój wobec innych kotów i ignorowanie jej przez rezydentów. W końcu jest kotką ze stada, więc nie spodziewaliśmy się dramatu. Mieliśmy niepokój, czy kot wolnożyjący dostosuje się do funkcjonowania w domu, ale Bierka szybko odkryła co wygodniejsze miejsca do wylegiwania się. Co prawda nie rozumie jeszcze do czego służą piłeczki, wędki czy drapaki, ale za to od początku bezbłędnie i bezwypadkowo rozpoznała, do czego służy kuweta.
Młoda trafiła do nas jeszcze z mlekiem w sutkach, bo jak się okazało podrostki jeszcze próbowały korzystać z maminego mleka. Została przebadana wzdłuż i wszerz i wszystko jest w porządku. Jedynym stwierdzonym mankamentem jest nieładny obraz jelit - testujemy więc dietę jednobiałkową. Bo prawda Bierka gardzi jagnięciną, ale mamy nadzieje, że albo się przełamie, albo zaakceptuje alternatywnie królika lub wołowinę.
Mamy nadzieję, że jej sympatyczny, nietoperkowaty pyszczek skradnie komuś serce.
Bierka na zdjęciach i filmach.