Pojecvhaiśmy ale było strasznie dużo ludzi i wróciliśmy z powrtotem.
Nie zdarza się , że się nudzimy ale w tę niedzielę jak mopsy, tylko Milek lata w kaftaniku drobnym kroczkiem, co przysparza nam trochę frajdy.
EE.. mówimy idziemy do Dębiny na spacer. Idziemy, idziemy , pusto, minęliśmy z 1 osobę, na dzialkach dębińskich wiatr hula, a tu nagle środkiem drogi biegnie do nas mała, łaciata kuleczka.

Maluch ok 10 tygodniowy od razu zaczął się lepić, wzięty na ręce zapuścił motorek, mój szal ugniata zadowolony. W pobliżu ani śladu człowieke, ani kota-mamy, ani nigdzi misek wystawionych. Myślimy, musi byc mama, chodzimy kiciamy ja świry, nic. Trochę drzwi pouchylanych od działekl, może dla kotów, nie wiemy, może były włamania.
No i mam w klatce Ziarenka lub Ziarenke małe, puchate, nawet nie zabiedzone(umie jeść z miski może ktoś tam dokarmia?, tylko z jednym oczkiem zupełnie paskudnym, zasmarkane, kichające, ale jedzące
małe puchate coś.

Jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
Tym bardziej, ze na prawdę dziewczyny cała sytuacja wyglądała tak, ze nas z Robertem zatkało.
Zaierko biegło przzez drogę ku nam.
Nie rozglądało się
nie wąchało
tylko biegło jak do starych znajomych
by w końcu wpaść w ramiona
jak w Holyywood

Jutro zrobie zdjęcia, dzisiaj juz dość wrażeń, ech...