Figusia znalazłam w klatce łapce, którą zastawiam do złapania kotów na kastrację. Siedział w niej biedny, skulony, przerażony i głodny, pewnie przez całą noc. Nie mógł sam się do niej dostać, bo tego wieczora jej nie zastawiałam, po prostu leżała tam zamknięta. Ktoś najwyraźniej zorientował się, że to prosty i wygodny sposób by kociakowi "pomóc." Nie miał nawet na tyle odwagi, żeby zapukać do moich drzwi porozmawiać, zapytać czy poprosić.
Gdy wyciągnęłam biedaka, rozkrzyczał się w niebogłosy, rozżalony, brudny, zapchlony i zakleszczony wtulił się mi w szyję i wczepił pazureczkami. Maleńka zaledwie ośmiotygodniowa kuleczka nieszczęść. Serce mi się rozdarło. Niestety był zupełnie sam, nie znalazłam w pobliżu żadnych innych młodych kociąt ani matki. Co dzień obserwuję ten teren. I to mnie tymbardziej upewnia, że sam tam nie zawędrował, ktoś go tam przyniósł.
Na szczęście znalazły się środki, by przyjąć dzieciaka na stan fundacji a mój dom będzie dla niego domem tymczasowym, dopóki nie wyleczymy nieboraczka i wyadoptujemy
Fugulek jest już po pierwszych oględzinach u weterynarza. Pozbyliśmy się kleszczy, pcheł i leczymy świerzb, poza tym maluch zdaje się być całkiem zdrowy, Fif/ Felv ujemne.
Dziś już szczęśliwy i jak na kociaka przystało rozbrykany do granic możliwości. A charakterek ma nietuzinkowy
Poznajcie pięknisia