Tak, jak przypuszczałam, wizyta u weterynarza była przyczyną sporego kroku w tył w naszych relacjach.
Mała nieciekawie zniosła podróż w transporterze, ale po usadowieniu się w poczekalni, zwinęła się w kulkę i drzemała. U weta na kozetce znalazła się po 536372892 próbach wyciągnięcia jej z miejsca, w którym kimała. Po jedynej udanej położyła się jak bida na kozetce i już można było zrobić z nią wszystko.. Była taka zestrachana, zestresowana, pikawa trzy razy szybciej niż zwykle. Na szczęście po badaniach okazało się, że to zdrowa kota i Pan doktor nie chce nas już widzieć. Uff..
Niestety w drodze do domu Yumi nie wytrzymała i poszedł klocek w transporter. Karę sobie dla nas wymyśliła zaj....tą

Po powrocie do domu była walka, żeby ją umyć, bo cholera chodziła z podkulonym ogonem, znajdowała wszystkie kryjówki w łazience. Stres ją zeżarł ogromnie. Na szczęście z pomocą TŻ jakoś daliśmy sobie radę.
Po wyjściu z łazienki spierdolka za szafki w kuchni, po poł godzinie wyszła troszkę na zewnątrz i zaczęła się myć. Foch na gatunek ludzki ogromny. Może nie tyle foch, co niepewność, czy jest bezpieczna, mało mruczanda, dystansdystansdystans. Yumi to taka krucha koteczka.. Dobrze, że z redynetem wszystko ok, może on ją przekona, że wcale nie jesteśmy tacy źli.
Za brak fotek przepraszamy, ale chwilowa awaria systemu.
