Obróżka nic nie dała.
A ja okrutna zafundowałam Mekusi stres i stałam się znienawidzonym babsztylem.
Mekusia wyprowadziła się pod łóżko w sypialni.
Wychodzi tylko w nocy.
Rano jak tylko wstaję, Ona natychmiast czmycha z powrotem.
Wszystko przez dwa dni i dwie próby brania tej Istotki na siłę na ręce.
I po co to było? Sama zadaję sobie to pytanie?
Dwie próby, dwa dni wielkiego stresu, ataku, gryzienia, pazurów.
Nie było warto.
Teraz mnie już nienawidzi.
Od wczoraj włączyłam zylkene.
Lekarz zasugerował psychotropy. Tego nie zrobię.
Być może Mekusia poprzez to, że kiedyś została skrzywdzona już zawsze będzie kotką zyjącą obok człowieka.
Być może jednak problem leży we mnie.
Być może to co Jej zafundowałam i przez co musiała przejść od kiedy do mnie trafiła kojarzy Jej się tylko z cierpieniem.
Poczekam nieco na działanie zylkene.
Może wyjdzie spod łóżka, wówczas konieczna będzie wizyta zrównoważonego

Jestem załamana.