
Kocia rodzinka z Chrobrego
Moderatorzy: crestwood, Migotka
Witam wszystkich bardzo serdecznie. 
Postanowiłam odświeżyć temat ze względu na to, że kocia mama od jakiegoś czasu znajduje się u mnie w domu, a wiem, że są tutaj takie osoby których zapewne interesuje to jak potoczyły się dalsze losy kici po wypuszczeniu jej na wolność.
Długo wahałam się i czekałam z napisaniem tego posta, głównie ze względu na to jak potoczy się sytuacja i czy w ogóle kicia będzie w stanie przyzwyczaić się do nowego sposobu życia, jednak na chwilę obecną stwierdzam że jest bardzo dobrze, a nawet wspaniale.
Tak więc przejdę do konkretów: Kiciusia (bo tak przywykłyśmy ją nazywać) ma się dobrze. Jest zdrowa, spokojna, dobrze odkarmiona (przydałoby się jej jednak troszeczkę schudnąć
). W chwili kiedy piszę tego posta obecnie śpi na moim łóżku, zwinięta w kłębek.
Historia jak w ogóle doszło do tego że kocia mama znalazła się u mnie jest dość długa, jednak postaram się ją streścić do najważniejszych punktów. Tak więc, na koteczkę natrafiłam całkiem przypadkowo, idąc pewnego wieczora (był to bodajże luty bądź marzec zeszłego roku - w każdym razie przed okresem wielkanocnym) z psem na spacer. Początkowo kicia podchodziła bardzo nieufnie, mimo wszystko jednak widać było po niej że coś ode mnie chce ponieważ miauczała w taki sposób jakby coś ode mnie chciała i wyglądała tak jakby chciała do nas podejść.
Po jakimś czasie koteczka zaczęła coraz śmielej do nas podchodzić (mój pies na całe szczęście jest łagodny jak baranek i bardzo spokojny wobec kotów, i z reguły nic sobie nie robi z ich zaczepek), aż w końcu doszło do tego że wręcz zaczęła za nami chodzić i towarzyszyć nam w codziennych spacerach, odprowadzając nas pod naszą klatkę a nawet czekając czasami pod sklepem kiedy przyszło mi coś kupić. Raz nawet doszło do sytuacji, której świadkiem była moja siostra, że kicia broniła mojego psiaka przed atakiem ze strony innego agresywnego psa.
Ponieważ Kiciusia tak często nam towarzyszyła udało jej się zapamiętać gdzie mieszkamy, tak więc dość często zdarzało się, że albo wieczorem albo rano udawało się nam bądź innym członkom mojej rodziny "spotkać" ją czekającą pod klatką - albo to w ogródku przy bloku, albo na wieżyczce na placu zabaw.
Za każdym razem kicia była przez nas dokarmiana - karmą dla kotów sterylkowych rzecz jasna (ponieważ mamy w domu już trzy koty, tak więc karmy mamy pod dostatkiem).
Początkowo mimo przyzwyczajenia się do naszej obecności, i "ósemkowania" między naszymi nogami kicia bardzo różnie podchodziła do głaskania. Początkowo w ogóle nie dawała się dotknąć, jednak w miarę upływu czasu przestała negatywnie reagować na dotyk ludzkiej ręki (przedtem z każdym dotknięciem syczała lub miauczała z dezaprobatą). Nie dała się też brać na ręce, co było kłopotliwe przy pierwszych próbach złapania jej.
Te nasze codzienne rytuały spacerów z kicią oraz dokarmianie trwały przeszło ponad pół roku. Do jej obecności przywykli nasi sąsiedzi oraz mieszkańcy pozostałej części naszego bloku. W miarę jednak jak pora roku zaczęła się zmieniać, a dnie stawały się coraz krótsze i zimniejsze, zaczęliśmy wspólnie w domu zachodzić w głowę co z kicią zrobić. Bo pomimo mrozu i śniegu Kiciusia uparcie i z determinacją przychodziła pod nasz blok, i, co najbardziej bolało, za każdym razem kiedy tylko znikaliśmy jej z oczu za drzwiami klatki schodowej słychać było rozpaczliwe "miau".
Tak więc w końcu podjęliśmy próbę złapania koteczki. Dzięki namiarom użyczonym przez życzliwą Panią Weterynarz, udało mi się pożyczyć klatkę-łapkę. Po kilku nieudanych próbach i wymianie klatki, w końcu kicia trafiła do naszego mieszkanka.
Pierwszy tydzień był ciężki, i pojawiły się obawy że "udomowienie" kici nie wyjdzie. Tym bardziej, że miałam w pamięci jeszcze maila otrzymanego od jednej z was, jakoby kicia miała problemy ze wcześniejszym oswajaniem i była wręcz agresywna w stosunku do innych. Kicia całe dnie spędzała albo to ukryta pod łóżkiem albo pod szafą. Po tygodniu jednak lody zaczęły się przełamywać.
Kicia zaczęła częściej wychodzić z ukrycia i spędzać czas na "powierzchni". Obecnie praktycznie cały czas albo śpi na łóżku albo obserwuje świat przez okno, albo też bawi się kocimi zabawkami. Bardzo lubi być głaskana, wystawioną rękę barankuje dopominając się o więcej. Pozwala sobie również dawać buziaczki w czółko, co wcześniej nie było możliwe. Kicia również upodobała sobie spanie obok mojej poduszki, głośno mrucząc i ugniatając przy tym swoje miejsce do spania przed snem.
Kiciusia również "opracowała" sobie metodę na efektywne budzenie mnie rano (żeby dać jej jeść rzecz jasna), wskakuje na biurko i po kolei zrzuca to co jej wpadnie pod łapki obserwując jak to na mnie zadziała. XD
Nadal jednak nie potrafi się przełamać do głaskania po brzuszku (nie syczy co prawda ale odgania łapką bądź lekko podgryza). Również co prawda daje się już podnosić ale robi to bardzo niechętnie.
Na dniach damy ją na szczepienie i ogólny "przegląd". Oprócz tego od ponad miesiąca, powoli przyzwyczajamy ją stopniowo do reszty mieszkania a także zapoznajemy ją z resztą rezydentów. Obydwie strony wydają się być mocno sobą zainteresowane, jednak wydaje mi się, że nasze kotełki zdają się być trochę przestraszone nową lokatorką (pomimo iż Kicia jest o wiele od nich mniejsza). XD
Tak więc tak na dzień obecny wygląda sytuacja. Poniżej zamieszczam również kilka zdjęć zrobionych przeze mnie na przestrzeni czasu:
Zdjęcie Insta 1
Zdjęcie Insta 2
Zdjęcie Insta 3
Tak więc to tyle z mojej strony.
Jakby ktoś miał jakieś pytanka proszę śmiało pisać: postaram się na wszystkie odpowiedzieć.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia.
)

Postanowiłam odświeżyć temat ze względu na to, że kocia mama od jakiegoś czasu znajduje się u mnie w domu, a wiem, że są tutaj takie osoby których zapewne interesuje to jak potoczyły się dalsze losy kici po wypuszczeniu jej na wolność.
Długo wahałam się i czekałam z napisaniem tego posta, głównie ze względu na to jak potoczy się sytuacja i czy w ogóle kicia będzie w stanie przyzwyczaić się do nowego sposobu życia, jednak na chwilę obecną stwierdzam że jest bardzo dobrze, a nawet wspaniale.

Tak więc przejdę do konkretów: Kiciusia (bo tak przywykłyśmy ją nazywać) ma się dobrze. Jest zdrowa, spokojna, dobrze odkarmiona (przydałoby się jej jednak troszeczkę schudnąć

Historia jak w ogóle doszło do tego że kocia mama znalazła się u mnie jest dość długa, jednak postaram się ją streścić do najważniejszych punktów. Tak więc, na koteczkę natrafiłam całkiem przypadkowo, idąc pewnego wieczora (był to bodajże luty bądź marzec zeszłego roku - w każdym razie przed okresem wielkanocnym) z psem na spacer. Początkowo kicia podchodziła bardzo nieufnie, mimo wszystko jednak widać było po niej że coś ode mnie chce ponieważ miauczała w taki sposób jakby coś ode mnie chciała i wyglądała tak jakby chciała do nas podejść.
Po jakimś czasie koteczka zaczęła coraz śmielej do nas podchodzić (mój pies na całe szczęście jest łagodny jak baranek i bardzo spokojny wobec kotów, i z reguły nic sobie nie robi z ich zaczepek), aż w końcu doszło do tego że wręcz zaczęła za nami chodzić i towarzyszyć nam w codziennych spacerach, odprowadzając nas pod naszą klatkę a nawet czekając czasami pod sklepem kiedy przyszło mi coś kupić. Raz nawet doszło do sytuacji, której świadkiem była moja siostra, że kicia broniła mojego psiaka przed atakiem ze strony innego agresywnego psa.
Ponieważ Kiciusia tak często nam towarzyszyła udało jej się zapamiętać gdzie mieszkamy, tak więc dość często zdarzało się, że albo wieczorem albo rano udawało się nam bądź innym członkom mojej rodziny "spotkać" ją czekającą pod klatką - albo to w ogródku przy bloku, albo na wieżyczce na placu zabaw.

Za każdym razem kicia była przez nas dokarmiana - karmą dla kotów sterylkowych rzecz jasna (ponieważ mamy w domu już trzy koty, tak więc karmy mamy pod dostatkiem).
Początkowo mimo przyzwyczajenia się do naszej obecności, i "ósemkowania" między naszymi nogami kicia bardzo różnie podchodziła do głaskania. Początkowo w ogóle nie dawała się dotknąć, jednak w miarę upływu czasu przestała negatywnie reagować na dotyk ludzkiej ręki (przedtem z każdym dotknięciem syczała lub miauczała z dezaprobatą). Nie dała się też brać na ręce, co było kłopotliwe przy pierwszych próbach złapania jej.
Te nasze codzienne rytuały spacerów z kicią oraz dokarmianie trwały przeszło ponad pół roku. Do jej obecności przywykli nasi sąsiedzi oraz mieszkańcy pozostałej części naszego bloku. W miarę jednak jak pora roku zaczęła się zmieniać, a dnie stawały się coraz krótsze i zimniejsze, zaczęliśmy wspólnie w domu zachodzić w głowę co z kicią zrobić. Bo pomimo mrozu i śniegu Kiciusia uparcie i z determinacją przychodziła pod nasz blok, i, co najbardziej bolało, za każdym razem kiedy tylko znikaliśmy jej z oczu za drzwiami klatki schodowej słychać było rozpaczliwe "miau".
Tak więc w końcu podjęliśmy próbę złapania koteczki. Dzięki namiarom użyczonym przez życzliwą Panią Weterynarz, udało mi się pożyczyć klatkę-łapkę. Po kilku nieudanych próbach i wymianie klatki, w końcu kicia trafiła do naszego mieszkanka.
Pierwszy tydzień był ciężki, i pojawiły się obawy że "udomowienie" kici nie wyjdzie. Tym bardziej, że miałam w pamięci jeszcze maila otrzymanego od jednej z was, jakoby kicia miała problemy ze wcześniejszym oswajaniem i była wręcz agresywna w stosunku do innych. Kicia całe dnie spędzała albo to ukryta pod łóżkiem albo pod szafą. Po tygodniu jednak lody zaczęły się przełamywać.
Kicia zaczęła częściej wychodzić z ukrycia i spędzać czas na "powierzchni". Obecnie praktycznie cały czas albo śpi na łóżku albo obserwuje świat przez okno, albo też bawi się kocimi zabawkami. Bardzo lubi być głaskana, wystawioną rękę barankuje dopominając się o więcej. Pozwala sobie również dawać buziaczki w czółko, co wcześniej nie było możliwe. Kicia również upodobała sobie spanie obok mojej poduszki, głośno mrucząc i ugniatając przy tym swoje miejsce do spania przed snem.
Kiciusia również "opracowała" sobie metodę na efektywne budzenie mnie rano (żeby dać jej jeść rzecz jasna), wskakuje na biurko i po kolei zrzuca to co jej wpadnie pod łapki obserwując jak to na mnie zadziała. XD
Nadal jednak nie potrafi się przełamać do głaskania po brzuszku (nie syczy co prawda ale odgania łapką bądź lekko podgryza). Również co prawda daje się już podnosić ale robi to bardzo niechętnie.
Na dniach damy ją na szczepienie i ogólny "przegląd". Oprócz tego od ponad miesiąca, powoli przyzwyczajamy ją stopniowo do reszty mieszkania a także zapoznajemy ją z resztą rezydentów. Obydwie strony wydają się być mocno sobą zainteresowane, jednak wydaje mi się, że nasze kotełki zdają się być trochę przestraszone nową lokatorką (pomimo iż Kicia jest o wiele od nich mniejsza). XD
Tak więc tak na dzień obecny wygląda sytuacja. Poniżej zamieszczam również kilka zdjęć zrobionych przeze mnie na przestrzeni czasu:



Zdjęcie Insta 1
Zdjęcie Insta 2
Zdjęcie Insta 3
Tak więc to tyle z mojej strony.

Pozdrawiam i życzę miłego dnia.

Super wiadomość
Zrzucanie wszystkiego po kolei.. skąd ja to znam
Jedna z moich kotek od małego kociaka ledwie nauczyła się wskakiwać na półki już zaczęła zrzucać - ile porcelany natłukła
Później były książki łącznie z gryzieniem i zjadaniem ich
później doniczki z kwiatami, a na końcu już wszystko jak leci, byle zwrócić na siebie uwagę. Nie zdążyłam zejść z szafy, gdy ją zdejmowałam.. a ona już była z powrotem do góry, by dalej zrzucać to co ocalało 
Teraz choruje
od miesiąca i przestała zrzucać
a mi tego brakuje...


Zrzucanie wszystkiego po kolei.. skąd ja to znam

Jedna z moich kotek od małego kociaka ledwie nauczyła się wskakiwać na półki już zaczęła zrzucać - ile porcelany natłukła

Później były książki łącznie z gryzieniem i zjadaniem ich


Teraz choruje


Oba, kot i pies, są bogate w cnoty i talenty, ale pies ma o jeden talent za dużo: pozwala się tresować. I o jedna cnotę za mało: nie kryje w sobie żadnych tajemnic. [Erich Kastner]
Powiem szczerze, że absolutnie mnie zatkało 
Mamuśka była naprawdę ciężka w obsłudze, trzeba było się bronić przed nią kartonem, tak pacała łapami non stop. Patrzeć nie można na nią było, bo od razu syczała i buczała.
Ale... był wtedy środek lata, gorąco, a ona ponad miesiąc zamknięta w klatce, męczona przez dzieciaki, które już podrastały i do tego ruję na koniec.
Strasznie się cieszę, że okazała się być innym kotem i wiedzie szczęśliwe kocie życie, gdzie nic jej nie grozi, jestem przeszczęśliwa


Mamuśka była naprawdę ciężka w obsłudze, trzeba było się bronić przed nią kartonem, tak pacała łapami non stop. Patrzeć nie można na nią było, bo od razu syczała i buczała.
Ale... był wtedy środek lata, gorąco, a ona ponad miesiąc zamknięta w klatce, męczona przez dzieciaki, które już podrastały i do tego ruję na koniec.
Strasznie się cieszę, że okazała się być innym kotem i wiedzie szczęśliwe kocie życie, gdzie nic jej nie grozi, jestem przeszczęśliwa

