Nigdy nie potrafię rozpoczynać wątków bo nie wiem od czego zacząć...więc może prosto z mostu - mamy kota

(tak wiem, żaden wyczyn wśród tylu kociarzy).
Wczoraj trafiła do nas maleńka i mimo choróbska nadal piękna, tricolorka.
Mała jest zjawiskowo śliczna. Co więcej - potrafi ulegać dematerializacji

Kiedy po nią pojechaliśmy do szpitalika, zajrzeliśmy w klatki żeby zlokalizować małą tricolorkę. Namierzyliśmy która klatka ma pasującego lokatora, wyszliśmy po transporter, wracamy a w klatce kota brak

Klatki nie otwieraliśmy więc wyjść nie miała jak. Przyznam, że na moment zawiesił mi się system i stałam jak słup soli. Po omieceniu klatki wzrokiem i stwierdzeniu, że wyjść nie miała jak i schować się też nie miała jak zaczęłam szukać pod posłankiem - ale tam pusto. Odsunęłam kuwetę i bingo. Masz mały zbieg ukrył się między kuwetą a klatką . Pozwolił jej na to mikroskopijny rozmiar (po odjęciu pcheł to jakieś 600 g kota).
Dziecina dostała na imię Scarlett, gdyby dobra dusza jej nie zgarnęła wkrótce by przeminęła z wiatrem. We znaki już dał się koci katar. Oczka zapuchnięte i zaropiałe. Do tego wielki strach przed człowiekiem. Na szczęście ona nie jest z tych walecznych. Po wieczornym strachu nie ma już prawie śladu. Dziś maleńka mruczy głaskana i zaczyna się kulać nadstawiając brzuszek. Przed nami jeszcze trochę leczenia, ale z pewnością będzie z niej cudo.
Scarlett na
ZDJĘCIACH.