
Afryka
Moderatorzy: crestwood, Migotka
Wczoraj odeszła nasza mądra, piękna Afryka...
Jeszcze w czwartek skakała po parapetach, mruczała, deptała moje włosy. Nie pokazywała, że jest chora. W czwartek pojechaliśmy na wizytę kontrolną, byłam jedynie lekko zaniepokojona nieregularnymi sprawami w kuwecie. Afryka jak zwykle na wizycie walczyła z nami, syczała, ale nie pomogło. Doktor gołymi rękoma wykryła guza, którego USG potwierdziło. Szybka decyzja- jutro otwieramy. To były najdłuższe godziny w moim życiu, tak bardzo wierzyłam, że to jest operacyjne. Po 12 zadzwonił telefon:
Duży sączący się nowotwór trzustki, guz na żołądku, mnóstwo małych guzków na przyczepach, nie możemy pozwolić jej się męczyć.
I nie ma już z nami naszej pięknej perełki, chciałabym spalić ten niesprawiedliwy świat. Nie zdążyłam się przygotować, nie mogę uwierzyć. Wstałam w nocy do łazienki, nie było jej. Pochowałam wczoraj moją ukochaną przyjaciółkę, nasz promyczek tych nudnych dni. Była naszym ukochanym skarbem, codziennie brana na ręce, codziennie spała w naszym łóżku- w poprzek, codziennie patrzyła, jak szykujemy się do pracy, codziennie o 16:25 czekała już pod drzwiami. Nasze serca pękły. Nie mieliśmy szansy czegokolwiek zauważyć, ten guz trzustki wyrósł w miesiąc, a Ona była taka silna. Miała piękne, błyszczące futro, rzucała się na kurczaka.
Odkąd KotekMamrotek mi ją przywiozła, ta kotka nie opuszczała ogona. Nawet w piątek przed podróżą do kliniki ona chodziła taka dumna i nadal przybijała swoją głową baranki. Błagałam, żeby nas nie zostawiała, że zrobimy wszystko, byleby przeżyła.
Jej nie ma. Przez łzy rozglądam się po mieszkaniu a to wszystko, to nie ona. Przecież wczoraj trzymałam jej zimne ciałko w objęciach, nie wierząc, że to prawda. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że patyk ze sznurkiem potrafi wywołać taką lawinę rozpaczy. Tak bardzo mi przykro, tak bardzo mi przykro, że nie miałam możliwości przedłużenia Jej życia, Ona przecież je kochała. Wszystko sprawiało jej radość, nawet nasze spojrzenie, nawet włączona lampka, pod którą mogła się wygrzać. Tak bardzo mi przykro, że mój Ukochany pokochał ją równie mocno, że nie potrafimy się oboje podnieść, brakuje nam słów. Ona nie przyszła do nas rano, nie wbija nam tych słodkich łapek w żebra usiłując niezdarnie deptać kocyk. Nie rozumiem. Nie mogę pojąć, dlaczego odeszła. Dostała od nas wszystko, całą naszą uwagę i każdą wolną chwilę.
Pamiętam, jak na samym początku próbowała przegonić mojego Ukochanego. Miauczała całe noce, wreszcie po kilki miesiącach się poddała. Codziennie przychodziła do niego, żeby wziął ją na kolana. Bardzo wbijała wtedy pazurki.
Uczą nas tylu mądrych rzeczy, a nikt nie potrafi powiedzieć, jak pogodzić się z tym, że czasem wszystko nie wystarcza, by nasz przyjaciel mógł być z nami dłużej. Ona miała tylko 7 lat. Śmialiśmy się czasem, że będziemy już starzy i zrzędliwi, a Afro nadal będzie biegać za patyczkiem. Ponoć mogła żyć z tym Fivem nawet 20 lat.
Myślałam, że będzie mi lepiej. Nie jest. Ona po prostu umarła, jeśli cokolwiek istnieje, ona nie jest szczęśliwa, bo nie ma tam naszych dłoni.
Jeszcze w czwartek skakała po parapetach, mruczała, deptała moje włosy. Nie pokazywała, że jest chora. W czwartek pojechaliśmy na wizytę kontrolną, byłam jedynie lekko zaniepokojona nieregularnymi sprawami w kuwecie. Afryka jak zwykle na wizycie walczyła z nami, syczała, ale nie pomogło. Doktor gołymi rękoma wykryła guza, którego USG potwierdziło. Szybka decyzja- jutro otwieramy. To były najdłuższe godziny w moim życiu, tak bardzo wierzyłam, że to jest operacyjne. Po 12 zadzwonił telefon:
Duży sączący się nowotwór trzustki, guz na żołądku, mnóstwo małych guzków na przyczepach, nie możemy pozwolić jej się męczyć.
I nie ma już z nami naszej pięknej perełki, chciałabym spalić ten niesprawiedliwy świat. Nie zdążyłam się przygotować, nie mogę uwierzyć. Wstałam w nocy do łazienki, nie było jej. Pochowałam wczoraj moją ukochaną przyjaciółkę, nasz promyczek tych nudnych dni. Była naszym ukochanym skarbem, codziennie brana na ręce, codziennie spała w naszym łóżku- w poprzek, codziennie patrzyła, jak szykujemy się do pracy, codziennie o 16:25 czekała już pod drzwiami. Nasze serca pękły. Nie mieliśmy szansy czegokolwiek zauważyć, ten guz trzustki wyrósł w miesiąc, a Ona była taka silna. Miała piękne, błyszczące futro, rzucała się na kurczaka.
Odkąd KotekMamrotek mi ją przywiozła, ta kotka nie opuszczała ogona. Nawet w piątek przed podróżą do kliniki ona chodziła taka dumna i nadal przybijała swoją głową baranki. Błagałam, żeby nas nie zostawiała, że zrobimy wszystko, byleby przeżyła.
Jej nie ma. Przez łzy rozglądam się po mieszkaniu a to wszystko, to nie ona. Przecież wczoraj trzymałam jej zimne ciałko w objęciach, nie wierząc, że to prawda. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że patyk ze sznurkiem potrafi wywołać taką lawinę rozpaczy. Tak bardzo mi przykro, tak bardzo mi przykro, że nie miałam możliwości przedłużenia Jej życia, Ona przecież je kochała. Wszystko sprawiało jej radość, nawet nasze spojrzenie, nawet włączona lampka, pod którą mogła się wygrzać. Tak bardzo mi przykro, że mój Ukochany pokochał ją równie mocno, że nie potrafimy się oboje podnieść, brakuje nam słów. Ona nie przyszła do nas rano, nie wbija nam tych słodkich łapek w żebra usiłując niezdarnie deptać kocyk. Nie rozumiem. Nie mogę pojąć, dlaczego odeszła. Dostała od nas wszystko, całą naszą uwagę i każdą wolną chwilę.
Pamiętam, jak na samym początku próbowała przegonić mojego Ukochanego. Miauczała całe noce, wreszcie po kilki miesiącach się poddała. Codziennie przychodziła do niego, żeby wziął ją na kolana. Bardzo wbijała wtedy pazurki.
Uczą nas tylu mądrych rzeczy, a nikt nie potrafi powiedzieć, jak pogodzić się z tym, że czasem wszystko nie wystarcza, by nasz przyjaciel mógł być z nami dłużej. Ona miała tylko 7 lat. Śmialiśmy się czasem, że będziemy już starzy i zrzędliwi, a Afro nadal będzie biegać za patyczkiem. Ponoć mogła żyć z tym Fivem nawet 20 lat.
Myślałam, że będzie mi lepiej. Nie jest. Ona po prostu umarła, jeśli cokolwiek istnieje, ona nie jest szczęśliwa, bo nie ma tam naszych dłoni.
"Zwykła ludzka miłość polega na tym, że kocha się kogoś, kto jest tak miły w dotyku, że ewentualne jego wady są już nieważne."
Jerzy Pilch
Jerzy Pilch
... niewiele jest rzeczy tak strasznych, jak podjąć decyzję o odejściu kota, który stał się częścią naszego życia...


A kim to jesteś, rzekł dumny lord, że muszę ci się kłaniać?
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
Jedynie kotem innej maści, takiego jestem zdania!
W płaszczu czerwonym albo złotym, lew zawsze ma pazury
Lecz moje równie ostre są i sięgną twojej skóry.
- KrisButton
- Posty: 3711
- Rejestracja: 18 lis 2014, 14:17
- Lokalizacja: Luboń
Afryka - pamiętam jak przyszła do szpitalika, miałem ten zaszczyt nadać Jej imię. Takie było szczęście gdy daliście Jej dom i miłość. Pamiętajcie, że dzięki Wam była szczęśliwa, Ona Wam to tego nie zapomni i na pewno tam za TM będzie patrzeć na Was, musicie być dzielni i silni, żeby i Ona Tam była szczęśliwa. Dzięki Wam, uniknęła bólu i męczarni. Wiem, żadne słowa nie pocieszą Was, musi minąć dużo czasu żeby nauczyć się żyć z bólem i smutkiem. Sercem jesteśmy z Wami. Afryko - pamiętać będziemy Ciebie, nie zapomnimy.
Istnieją dwa sposoby ucieczki od prozy życia: muzyka i koty.
Synuś, Dziczek,Maksima,Gacuś, Kajtuś P, Inka i Ibis w moim sercu i pamięci, na zawsze.
Synuś, Dziczek,Maksima,Gacuś, Kajtuś P, Inka i Ibis w moim sercu i pamięci, na zawsze.
Tak bardzo Wam dziękuję, że daliście jej życie, że zgarnęliście tamto czarne chucherko, pełne bólu. Nawet nie wiem, skąd ona się wzięła. To było tak szybko, to było tylko niewiele ponad dwa lata. Strasznie za nią tęsknię, ten ból jest aż fizyczny. Nie wiem, jak mogę sobie pomóc, co myśleć, na przemian nie mogę uwierzyć, że już jej nie ma, że nie zauważyłam, że do samego końca była taka radosna i silna, że nigdy nie przybijemy baranka, że nie mogę już zadbać, by było jej ciepło... Każdy z Was to niestety przeszedł, moja pierwsza kocia miłość została u rodziców, Afryka była ze mną od samego początku dorosłego, okrutnego życia. Nie mogę zrozumieć, że dajemy tak naprawdę życie takiej kruszynce, że momentalnie staje się czymś więcej, niż kotem obok, wypełnieniem. W naszym małym domu Ona była 1/3 mieszkańców, żadnym dodatkiem, towarzystwem, a pełnowartościowym mieszkańcem, dla którego przygotowywałam posiłki, przybiegała z tym słodkim miaukiem, gdy kurczak utknął Jej w tych ostatnich kilku zębach. Ukochany wsadzał Ją do szafy, bo lubiła siedzieć w moich bluzkach, a tam nie doskakiwała. Żyliśmy z Nią i nawet na moment nie pomyśleliśmy, że możemy Ją stracić. Że którakolwiek czynność była już tą ostatnią. Jej nawet nie wolno było w deszcz wychodzić na balkon, nawet stać w przeciągu, kiedy wietrzyliśmy mieszkanie, byleby jej nie zaszkodzić. To był nasz najcenniejszy Skarb, nasza śliczna księżniczka, powstały nawet dla niej wierszyki. To jest jakieś szaleństwo, może byłoby zdrowiej, gdyby po prostu żyła obok. Ale kto Ją poznał, ten wie, że nie dało się jej traktować obojętnie. Naprawdę pękło mi serce. Dziękuję Wam za danie jej szansy...
"Zwykła ludzka miłość polega na tym, że kocha się kogoś, kto jest tak miły w dotyku, że ewentualne jego wady są już nieważne."
Jerzy Pilch
Jerzy Pilch