1. listopada, dzień zadumy i smutku, odwiedziny na cmentarzu... Kiedy wracamy na podwórku miga nam jakiś bury kot - pewnie wychodzący sąsiadów, choć on nie ucieka i taki jakiś większy... Szósty zmysł kociarza podpowiada wystawienie miseczki i obserwację zza firanki; opłaciło się! Po kilku minutach pojawia się kocia bida - szkielet obciągnięty skórą, na której rośnie coś na kształt sierści a raczej szczeciny; szkielet połyka wielkie kawały karmy - martwimy się, żeby się nie udusił.... Już wiemy, że to koteczka - kolory nie kłamią - młodziutka, pewnie tegoroczny podrostek... Kiedy próbujemy podejść, malutka ucieka, ale nie jakoś panicznie - mamy plan: za pomocą miseczki zwabić ją do werandy, druga osoba podstępnie wyjdzie drzwiami ogrodowymi i ją zamknie. Jako że najprostsze pomysły są najlepsze - zadziałało! Na początku myśleliśmy, że mamy dzikusa (ewidentnie nieradzącego sobie na wolności) - bo kotka tylko cudem nie wylądowała na lampie, ale po dwóch godzinach spokojnego przemawiania doszło do takiego oto zjawiska:
Kotka okazała się totalnie oswojona! Zaskoczeniom nie było końca, bo u weterynarza okazało, się że to nie podlotek, a dojrzała koteczka, ważąca ...1,5 kg - oceniono ją na ponad 3 lata

. Oczywiście niewysterylizowana, porządki trza też zaprowadzić w paszczy - ale być może wszystko się ustabilizuje, kiedy kotka dojdzie do siebie - trzeba ją odkarmić, odrobaczyć i wysterylizować - ale to dopiero za czas jakiś.
Póki co Brava kończy kwarantannę i już nie może się doczekać, by poznać swoich kocio-psich tymczasowych towarzyszy:)
A tak bidulka wyglądała pierwszego dnia:
i u weta:
Brava na
ZDJĘCIACH.