Tym, co ten kot przeżywał - można by obdzielić kilka futer...
Ale po kolei: zgłoszono nam go jako kota, który od kilku tygodni żywi się jedynie mlekiem - kot niekastrowany, okolica zafiviona, karmicielka wszystko ogarnie, łącznie z przetrzymaniem - niech łapie!
No i złapał się po ponad miesiącu prób - oczywiście wtedy, kiedy miejsce na przetrzymanie zajęła kocia rodzinka... No to pojechałam - i chfałaboku - bo bym nie uwierzyła w to wszystko, co się zadziało później...
Byłam przy oględzinach, byłam na bieżąco informowana, co u kocura słychać, ale znowu - po kolei: kot nie je, bo fatalne uzębienie, masakrycznie odwodniony, nie można zmierzyć temperatury - bo nie, ale czuć, że rozpalony, cały uwalany czymś nie do zidentyfikowania - ni to wymioty, ni biegunka... Decyzja jedna: hospitalizacja. Po kilku dniach i stabilizacji jako takiej - kastracja + sanacja paszczy; kocura wypuszczono z zaleceniem kontroli za PÓŁ ROKU. No dobra, ale Templi miał albo zatwardzenie albo biegunkę - no to badanie kału, ale też udaliśmy się do lekarza specjalizującego się w problemach gastrycznych - przy próbie zmierzenia temperatury - SZOK - cały odbyt w ropie: okazało się, że miał takie gigantyczne zapalenie gruczołów okołoodbytowych, ze porobiły się mu przetoki - co ten kot musiał się nacierpieć, masakra. Oczywiście wyszedł brak B12, nadmiar kwasu foliowego - i takie tam "drobnostki" - generalnie jesteśmy w trakcie leczenia, ale to pikuś! Zdiagnozowana giardia też! Bo Templi znowu przestał nam jeść - a w zasadzie zaczęło nas przerażać jego zachowanie: czaił się do miski, kradł (dosłownie!) kąsek karmy, odskakiwał sycząc przy tym, a czasem tak żałośnie miauczał... To, co wetka zobaczyła w paszczy po prostu Ją przeraziło: MASAKRYCZNY STAN ZAPALNY, WSZYSTKO DO WYWALENIA! JAK NAJSZYBCIEJ - ale przecież 3 tygodnie temu narkoza, a to fivek! Natychmiast przeciwból, antybiotyk, lek przeciwzapalny, steryd - byle dociągnąć do tych 6 tygodni, byle Templi jadł - UDAŁO SIĘ!!! Zabieg był w piątek - ale - tu cytat pani dr "Jak stara czegoś takiego nie widziałam" - oczywiście z Templim nie mogło być standardowo: kocur cierpi na nadwrażliwość bólową - przy normalnej narkozie wzdragał się na sam dotyk dziąsła; by móc cokolwiek działać przy zębach doktorka musiała zapodać podwójną dawkę PLUS znieczulenie miejscowe - pierwszy raz w życiu, bo bała się że zaraz Jej wstanie na stole - wyobrażacie to sobie???
O 20 odbierałam go jeszcze zamroczonego, oczywiście nie mogło być mowy o powrocie do szpitalika - jako że był wyziębiony zainstalowaliśmy mu poduszkę elektryczną, pomogło - zaczął się normalnie ruszać i - znowu szok - przyznam się, że prawie spanikowałam - Templi zaczął wyć, miotać się i wkładać sobie pazury do paszczy - po prostu rozszarpywał sobie dziąsła - zanim zdołałam zareagować miał całe łapki we krwi, trzeba go było trzymać z całych sił; w końcu się uspokoił, ale jak tylko go puszczałam robił tak od nowa - w końcu założyliśmy mu kapelusz i podalismy steryd, który miał być na next day - pomogło. Dostał też dodatkową kroplówkę, by zacząć już wypłukiwać tę końską dawkę narkozy... Na szczęście w nocy było już ok, rano - kot nie do poznania! Oczywiście do miski podchodził jak do wroga, podkradał kąski, uciekał, ale zeżarł wczoraj trzy pełne miski - jaka radocha:)))) Tylko dyżurni zrozumieją jak wielka

Wenflon na szczęście wczoraj drożny, dziś zaraz będziemy podawać ostatnią infuzję, je!!! Jak normalny kot
Oby to był już koniec zdrowotnych przygód kocura - który okazał się nakolankowym miziakiem, łaknącym człowieka, gruchającym i domagającym się pieszczot - i chyba też jest kotolubny! Teraz czekamy na wynik badania kupy - jeśli zwalczylim giardię - będzie można naszego bidoka przenieść do fivków...
