Literatka była bardzo drobną koteczką. Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam długo siedziałam przed klatką. Nie wyglądała dobrze, nie pachniała zbyt ładnie, a dziura w miejscu gdzie powinno być ucho przerażała. Bałam się wyjąć ją i posadzić na kolanach - wydawało mi się, że jest na to zbyt krucha, zbyt delikatna, a ja mogę zrobić to zbyt nieumiejętnie. Odwagi dodało mi jej zrzędliwe miauczenie

Kot, który tak zrzędzi musi wiedzieć czego chce

Literatka wiedziała doskonale - chciała się wtulić w człowieka i chciała jeść. Zdjęłam jej kapelon, który na chudej szyjce wydawał się groteskowo wielki, a ona bez problemu pozwoliła umyć okolice rany. Nie mogę powiedzieć, że była bezproblemowa pacjentką, bo oprócz tego, że wiedziała czego chce, wiedziała tez czego nie chce. Na przykład mycie łap i okolicy podogonowej spotkało się z tak dużym protestem, że ciężko było utrzymać ją w dwie osoby. Mała siłaczka

Finalnie po tych zbiegach obie byłyśmy zadowolone - ona czysta i najedzona, a ja pełna wiary, że się uda.
Niestety stan ten nie trwał długo. Załamanie przyszło po niecałym miesiącu. Literatka osłabła, nie czerpała przyjemności z siedzenia na kolanach, nie rzucała się na jedzenie i nie protestowała przy myciu stref zakazanych. Reagowała bardzo bólowo przy dotykaniu pyszczka i na te reakcje zużywała całą siłę jaka jej pozostawała. Pojawiły się różne diagnozy i silniejsze leki. W tym momencie wiara zapadła się. Świadomość tego czym prawdopodobnie jest rana i co wydarzy się kiedy badania to potwierdzą położyła cień i zaczerniła kolejne dni. Dni oczekiwania na wynik histopatologi. Wiecie jednak co mówią o nadziei... Mówią dwie rzeczy - że jest matką głupich, że umiera ostatnia. I tym razem nie było inaczej, gdzieś, głeboko na dnie nadzieja walczyła ze świadomością. Głupie i naiwne uczucie.
Po wizytach i weta i zastrzyków opiatowych Literatka zaczęła wracać do swojej normy. Przynajmniej tak się wydawało, że ma się lepiej. Jadła ze smakiem i nie gardziła dokładką. Ładnie nadstawiała pyszczek do mycia i protestowała przy myciu tyłu. W niedzielę znów zaczęła miauczeć i zrzędzić na mój widok, chciała żeby się nią zająć, ponaglała. Tego ostatniego nie zdążyłam pochwalić na głos, nikomu o tym powiedzieć.
W poniedziałek wieczorem pojawiła się informacja. Diagnoza, z którą nie można negocjować. Rak kolczystokomórkowy. Co to właściwie jest? Skąd się wziął... Czy gdyby Literatka trafiła do nas wcześniej... Czy wtedy miałaby szansę? Nie ważne... już nic nie da się zrobić.
W czekaniu na odpowiedź, oprócz samego czekania, najgorsze jest to, że nigdy nie wiesz kiedy przyjdzie odpowiedź. Wydaje ci się, że jesteś przygotowana na najgorsze, ale właściwie to nie jesteś bo wtedy odzywa się ta przeklęta "nadzieja" i odsuwasz myśl o najgorszym. I nawet wtedy kiedy wiesz, że to już koniec, że inna wolontariuszka zabiera Litkę w ostatnią podróż, to czekasz... na ostateczne potwierdzenie, zanim pękniesz i na chwilę przestaniesz widzieć. Ktoś musi dać znać, że już po wszystkim, byś mogła przestać zaklinać rzeczywistość.
Nadzieje umarła ostatnia.