Kciuki na bank zadziałały, bo mamy poprawę - hematokryt wzrósł do 20, pasożytów krwi na szczęście brak, więc najprawdopodobniej kotka była wycieńczona ciążą... W czwartek byliśmy na wyciągnięciu szwów, kubraczek zdjął się sam;) Został dosłownie "rozmyty"

Ranka zagojona, został nam jeszcze do wyleczenia świerzbowiec. A w międzyczasie dzikun, którego doktorki nie mogły przed narkozą obejrzeć "na żywca", bo był taki agresywny, a już w klatce warczał na wszystko, co się rusza (na mnie przede wszystkim), zrobił się taki jakiś podejrzany... Najpierw był ogon:
Później przyjacielskie obwąchiwanie:
A na końcu...mamy w pełni oswojonego kota:
W dodatku jakiegoś takiego trochę egzotycznego - doktorka podejrzewa rodzicieli o przemyt genów z Norwegii;) Coś w tym jest - kotka jest bardzo duża, wychudzona waży 5 kg (!), ma półdługą sierść, zwłaszcza na szyi, i bardzo puszysty ogon... No i to hrabiowskie zachowanie: wczoraj nie, dzisiaj łaskawie tak, tego jeść nie będę, to może tak, ale jednak nie, ale w sumie no dobra - spróbuję - pyszne! Ale wyłącznie rano, i to na porcelanie, wieczorem się tego nie jada...etc. Po prostu...Fuma;)
W poniedziałek kontrola.