Przybłąkał się pewnego dnia w miejsce dokarmiania za blokiem, w którym mieszkam. Szybka akcja, rachu ciachu, łapanka na kastrację i wypuszczenie w miejsce bytowania. Nie wykazywał żadnych oznak oswojenia, a w gabinecie przeobraził się na chwilę w lotopałankę - nie dość, że potrafił latać po ścianach to jeszcze wyślizgiwał się jak wąż

Od tamtego czasu żarł pod moją opieką po królewsku


No i tak sobie jego życie płynęło względnie spokojnie przez ten czas, aż tu nagle widzę, że idzie z wielką gulą na szyi wielkości połowy jego głowy

Łapanka udała się dopiero na trzeci dzień i wtedy już gula zdążyła mu pęknąć - był to paskudny ropień.
Od tego czasu jeździmy codziennie na czyszczenie rany z ropy, antybiotyki. Rana zadziwiająco szybko się zasklepia, także to dobry znak, miejmy nadzieję że szybko dojdzie do siebie.
Wiemy także już wstępnie, że ząbki będą do ogarnięcia. Ma biedulek ułamany kieł z widoczną miazgą, także musiało go to cały czas bardzo boleć

Pierwsze testy FIV/FelV wyszły ujemne, także duże ufffff. Za miesiąc zrobimy powtórne.
Wyniki krwi całkiem ok - tylko fosfor lekko podwyższony.
Skąd mu się ten ropień wziął? Trudno powiedzieć, żadne ciało obce nie zostało znalezione podczas czyszczenia rany, a sama rana wygląda trochę jak ugryzienie. Możliwe, że kuny go dopadły, tym bardziej, że słyszałam ich szczekanie pod oknem kilka dni wcześniej nim przyszedł z tym ropniem.
A z lotopałanki, węża i sykacza patrzcie jaki zrobił się miziak. I to już po dniu od zamknięcia w klatce. Kamuflował się skubany tyle czasu!

Makki na zdjęciach.