Taa, gadaj zdrów. Lamia, nieopatrznie przeze mnie przed chwilą pogłaskana, potrzebowała ledwo kilku sekund by się rozochocić i teraz mruczy w najlepsze, wijąc się na klatce.
- Będziesz żałowała - ostrzegam, manipulując łopatką i jednym okiem oceniając postęp higieniczny w kuwecie, a drugim zezując w jej kierunku - Za chwilę zlecisz!
Mogę sobie mówić, a Lamia wie swoje i nadal uprawia taniec w poziomie, ku mojemu zdegustowaniu i przerażeniu Lukasa, wyglądającego niepewnie zza jej pleców - o dziwo, jakoś udaje jej się zachować równowagę, nawet podczas wykonywania wyjątkowo zaawansowanego ekwilibrystycznie salto mortale na płask. Wyciąga się na boku, na tyle, na ile miejsce jej pozwala, wstawiam kuwetę na miejsce i zbliżam do niej twarz.
- No i co? - pytam - Głupota przeszła czy dalej będziesz szaleć i ideał sięgnie bruku?
A wtedy Lamia wyciąga łapę, opiera ją na moim nosie, po czym zsuwa na usta. I zaczyna mruczeć. Oczy ma przymrużone, ale przysięgłabym, że błyskają w nich jakieś figlarne ogniki. Z trudem hamuję wybuch śmiechu i chcę coś powiedzieć, ale wtedy kota wyciąga drugą łapę i opiera ją obok pierwszej, centralnie na moich wargach.
Bo co ją, szefową wszystkich szefów i matkę matek, będzie jakaś smarkata człowieczyna pouczać?
