Lucas ostatnio nieco zmizerniał i ciągle wymiotował - wizyta u weta pokazała, że najzwyczajniej w świecie zatkał się kłakami do tego stopnia, że żadne pasty czy trawki nie pomagały :/ Luś jest bowiem histerykiem okrutnym, a co za tym idzie, także skrytowylizywaczem - a ulubionemu zajęciu oddaje się w ukryciu i nie sposób drania złapać, gdyż albowiem ogólnie chłopak lubi się chować. Znaczy, lubił, bo... no, ale po kolei.
Pisałam już, że Luś podczas łapania i pakowania do transportera zamienia się w dziką bestię - tym razem udowodnił, że kiedy jest cicho, też trzeba na niego uważać (vide: skrytowylizywacz), bo podczas kroplówki, którą dostał na wzmocnienie, po cichutku acz sprawnie zajął się rozmontowywaniem wenflonu. Zatracił się w tym tak, że w pewnym momencie nie odróżnił wenflonu od mojego palca... (zawsze mnie zaskakuje, jak taki mały kociak może przeżreć na wylot palec razem z paznokciem... czy Fundacja odda mi za tipsy?

) Ostatecznie po badaniu krwi okazało się, że nic mu nie dolega, wróciliśmy do domu, gdzie w przebłysku natchnienia sprezentowałam histerykowi obróżkę feromonową.
I ja nic nie mówię, ale albo to placebo, albo te obroże naprawdę działają

Lucas nagle paraduje na widoku z ogonem jak antena, śpi sobie obok mojej poduszki i nie ucieka, kiedy otworzę oczy, stawia się Myszkinowi przy misce, podjął także stanowcze kroki w kierunku zdobycia atencji Dżendera

Proszę proszę, kto by się spodziewał...