Budda został porwany, zamknięty, wywieziony i przycięty.
Wrócił jako te siedem nieszczęść, półprzytomny, nieszczęśliwy, głodny, zasikany po szyję... i oczywiście nie muszę mówić, że jedynym miejscem, w którym taki kotek może bezpiecznie dojść do siebie po straszliwych przeżyciach, jest mój brzuch? :/
Echsz no, ciężkie (i wonne) jest czasem życie wolontariusza. No ale co tu zrobić, kiedy dziecko atakuje kratkę w transporterze tak, że aż sobie nosek ociera, a wypuszczone nie chce leżeć w żadnym z bezpiecznych legowisk, tylko gramoli się na człowieka?.. Pozwoliłam mu zatem polegiwać na mnie - przespał godzinkę, po czym spełzł i położył się u mojego boku, gdzie okryty kocykiem grzecznie spał do rana. A rano to wiadomo - pełnia sił i zdrowia, tudzież żołądek pusty straszliwie (godne zauważenia jest, że cała kocia komuna tego dnia wymłóciła półtora kilo podrobów plus kilogram kurczaka, że inszych przekąsek wzmacniających nie liczę). Do wieczora kocię nie pamiętało już, że cokolwiek gdziekolwiek straciło
Banshee na swoją kolej przy ciachaniu musi poczekać, albowiem pani doktor wyraziła chęć ogromną obejrzenia jej w przyszłym tygodniu celem sprawdzenia, czy nam dziecko idzie zdrowotnie w dobrą stronę. Jak na moje, to źle z nią nie jest - zaczęła nawet czuć się na tyle pewnie, że zaczepia chłopaków, podgryzając ich po nogach i muszę czasem hamować jej krokodyle zapędy... Nie muszę też chyba mówić, że mimo iż nie była na przedzabiegowej diecie, miała taki sam apetyt, jak jej brat i jego towarzysze niedoli?
