Banshee w piątek została wysterylizowana i cóż, z ręką na sercu muszę przyznać, że zniosła to dość ciężko. Sama wizyta w gabinecie była dla niej straszna, podczas badania osłuchowego zachowywała się jak plastelina czy pluszak - jak ją pani doktor ustawiła, tak siedziała, do tego trzęsła się niczym osika... Poza wycięciem czego trzeba pobraliśmy jej także zeskrobiny, bo jakieś pięć dni temu dostała wysypki przy oczach i nie mamy pojęcia, co może być jej przyczyną

Po powrocie do domu Banshee bardzo nie chciała siedzieć w transporterze i obijała się o kratki niczym pijany zając, więc późnym wieczorem ją wypuściłam - natychmiast czmychnęła do jednej z budek, gdzie przespała noc, rano śniadanie zjadła, ale widać było, że nie doszła jeszcze do siebie, bo po chwili znów się schowała i drzemała. Na mój widok zmykała, gdzie pieprz rośnie, syczała na inne koty, zaczęłam się naprawdę martwić, bo przecież wiadomo, że zabiegi mogą wpływać na futra w zaskakujący nieraz sposób... Na szczęście wydaje się, że wszystko powolutku idzie ku lepszemu i Banshee odzyskuje spokój ducha, brzuszek też wygląda ładnie, więc uff...
Przy okazji na duchu podniósł mnie też fakt, że pani doktor kategorycznie zapewniła, iż podejrzenia o niedorozwój czy karłowatość możemy włożyć między bajki - mała jest proporcjonalna, wagę ma odpowiednią, a narządy wewnętrzne wykształcone idealnie, więc chociaż tyle dobrego
