Sobota, dzień po odejściu Szafranka, w domu co chwila natykamy się na coś, co nam Go przypomina, podejmujemy decyzję - jedziemy w nasze magiczne miejsce, w Puszczę Notecką, z dala od cywilizacji jakiejkolwiek... Piękna pogoda, zero człowieka, cisza, i nagle słyszę... miauk, a w zasadzie taki bardziej pisk, ale nie ma wątpliwości - koci. Przez dłuższą chwilę myślę o swoim obłędzie, ale nie - TŻ też odłożył książkę i nasłuchuje; zrywamy się, latamy po chęchach - i nagle jest - biało-bure kocię, siedzące skulone pod krzakiem... Nie ucieka, ale nie chce wyleźć, przerażone; w końcu udało się je wyciągnąć, chucherko, brudne jak nieboskie stworzenie, ale zupełnie oswojone, od razu mruczące... Dobrze, że w aucie zawsze jest karma dla kotów, kocurek spałaszował podaną porcję natychmiast. Szukaliśmy ewentualnego rodzeństwa, ale był tylko On, Wawrzynek, w dodatku Wilczełyko, bo tu i wilcy się pałętają, i krzaczek sobie rośnie:)
Ech, natura nie zna próżni... Teraz już trza myśleć o Wawrzynku...
Wawrzynek na
ZDJĘCIACH i
FILMACH.