Słoneczny, majowy, niedzielny poranek... Wybieramy się po chorego kocura do podpoznańskiej miejscowości; zgarniamy kota, rozmawiamy z Karmicielką o tym, że większość kotów wiejskich ogarnięta sterylkowo, z wyjątkiem takiego jednego, o właśnie tamtego - no i widzimy bidę, która tylko w teorii jest czarna, z łysym bokiem, smarkami do pasa, no i masakrycznie chudą. Dowiadujemy się, że kot pojawił się kilka miesięcy temu - próbujemy złapać chudzinkę, ale stanowczo odmawia zauważenia łapki... Zostawimy zatem klatkę Karmicielce - pierwszy sms z wieczora - klatka pusta; drugi z rana - nadal echo zamiast kota; ale za chwilę - kot już w transporterze! Jak - ano kobieta złapała kocura (jak się okazało) na ręce

No bo się okazało, że on oswojony, najprawdopodobniej wyrzucony z domu...
Teraz Cyruś dochodzi w szpitaliku do siebie - niestety łysy placek okazał się grzybem, z którym zaciekle walczymy; a sam Cyruś to jeden z najbardziej przylepnych kotów, jakie mamy - nic, tylko brać i kochać:)
Cyruś na
zdjęciach.