mały jest rozrabiak
Rodzeństwo z Lecha
Moderatorzy: crestwood, Migotka
-
BEATA olag
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
-
BEATA olag
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
SARI ZIRA
Przebojowa młodość
W domu mamy dwóch rezydentów i cztery sierotki czekające na rodzinę. Sierotki to kilkumiesięczne kociaki - przebojowe, rozbrykane, żywiołowe. I jak to młodzież - nie uznające żadnych autorytetów z wyjątkiem autorytetu siły i szybkości.
A rezydenci to koty cokolwiek starsze i przez to całkiem stateczne. W głowie im już nie stoi ganianie się, brykanie, skoki, przewroty i szarpanie za ogony. I jak to starsze koty mają też już swoje narowy.
Najstarsza jest kotka - hrabina-Coco. Humorzasta istota. Obecność kociej młodzieży traktująca jak dopust Boży, osobistą obrazę i niezasłużoną złośliwość życia.
O rok młodszy od niej jest Stefan-pustelnik. Osobnik jak najbardziej lubiący samotność, rutynę i spokój. A jeżeli już szaleństwo, to tylko odrobinę, tylko na własnych warunkach i tylko w gronie dobrze sobie znanym i zaakceptowanym. Jak już zaakceptował EU.Geniusza i polubił z nim zabawy â EU.Geniusza polubiła również rodzina adopcyjna - i Gieniu odszedł do nowego domu. Jak już przyzwyczaił się do rudego Kovu - to i dla tego znalazła się nowa rodzina. Teraz oswoił się do Sari. Właściwie to Sari go oswoiła. Na szczęście dla niego w naszym domu nie ma prokuratora, bo wspólne spanie i przytulanie się z nieletnią Sari mogłoby się skończyć dla Stefana jakimś paragrafem albo i pobytem w kozie.
Przytulanie - przytulaniem, ale wszelkie sentymenty w przypadku kota idą na bok, gdy w grę wchodzi jakiś smakowity kąsek lub atrakcyjna zabawka. I tutaj na jaw wychodzi przewaga młodości nad statecznym wiekiem.
Stefan jako kot mający swój świat ma swój ceremoniał dotyczący jedzenia. Najpierw na widok miseczki z jedzeniem musi się trochę poobcierać, poósemkować między nogami, odejść-powrócić raz i drugi, powąchać z trzy razy miseczkę i ewentualnie zacząć z niej jeść. I wszystko było dobrze, póki w domu nie było młodzieży. Ale od kiedy Stefan nie jest już sam w domu, samo nie jest również jego jedzenie. Mimo iż młodziaki pierwsze dostają jeść, to są one jak bezdenne jamochłony. Są w stanie pochłonąć każdą ilość pożywienia. Rzucają się nie jakby w pyszczkach nie miały nic od tygodnia. Jakby to miał być ich ostatni posiłek w życiu. Albo jakby miseczka miała zaraz odjechać do krainy „żegnam”. W takim towarzystwie konsumpcja posiłków to zawsze walka o ogień, o byt i o przeżycie. A jedzenie niespieszne oznacza po prostu niejedzenie. Czasami jesteśmy więc zmuszeni karmić Stefana indywidualnie. Ale tu odzywa się drugi problem: Stefan boi się zamknie tych drzwi. Taka mała kocia fobia. Co więc robi dbający o kota szurnięty właściciel ? Karmi go podtykaną pod pyszczek miseczką, dłonią lub łyżeczką. A co robi wtedy kocia młodzież ? Stara się zakolegować z jedzeniem przed Stefanem. Alan staje więc na łapkach aby zajrzeć do miseczki trzymanej przy pyszczku Stefana. Zira przykleja się mu z boku do pyszczka próbując wlicza się bokiem w jedzenie. A Sari paraduje mu raz po raz pod brodą z wysoko uniesionym sztywnym ogonem. Tak sztywnym, że aż odsuwającym mu głowę na bok od miseczki. A wtedy szybki zwrot do tyłu i łaps z miseczki chaps. I po jedzeniu Stefana.
Na Sabinę maluchy mają natomiast inny patent. Sabina wściekła jest na nie za samo ich istnienie: wszędzie na nie syczy, mruczy i prycha. A już najbardziej przy jedzeniu. W końcu broni swojej miseczki. Wtedy może nawet pacnąć takiego małego natręta łapką po nosie.
Ostatnio dostała jakiś smakołyk do miseczki. Nie chcąc go jeść wśród kociej menażerii, chwyciła go w pyszczek i odeszła z kociego baru jakieś półtora metra obok. Maluchy jak już pisałem nie mają respektu przed wiekiem. Porzuciły więc swoje miseczki, krok w krok odeszły na bok wraz z Sabiną i siadły wianuszkiem naokoło niej. I tiptopkami coraz bliżej się przysuwały do niej. A Sabina coraz bardziej nerwowa i zirytowana, zamiast szybko zjeść swój smakołyk, stężała nad nim mrucząc. W pewnym momencie nie wytrzymała już tego napięcia nerwowego i rzuciła się do najbliżej stojącego niej Alanka. Alanek odskoczył a w momencie gdy Sabina była zwrócona ku niemu Sari chwyciła kawałek smakołyka lezącego na podłodze. Sabina słysząc coś za sobą odwróciła się, zobaczyła małą złodziejkę i skoczyła ku niej. Jednak przez to odsłoniła swoje jedzenie od strony Ziry, która skorzystala i chwyciła kolejny kawałek, Sabina skoczyła ku niej, a wtedy Alan się zbliżył chwytając kolejny kawałek. Sabina coraz bardziej wściekle sycząc rzuciła się znowu do niego. A wtedy z jej tyłu podbiegła najmniejsza Limonka, chwycił ostatni kawałek i odwracająca się Sabina mogła już tylko zobaczyć jej uciekający ogonek. A na podłodze został już tylko wilgotny ślad po smakołyku, trochę smakowitego zapachu i wspomnienie po smakowitym niespełnieniu. Zamarła. Przestała syczeć. Ogon jej opadł. Stała tak jeszcze chwilę i dumnym a sztywnym krokiem jak niepyszna odeszła do innego pokoju.
I jak tu nie wierzyć tym, którzy mówią o kompletnym upadku obyczajów i braku szacunku dla starszych. Koszszszmar…
dewiza wszystkich kocich podlotków to "jedz, baw się i szalej - nie pytaj co dalej" Krzysi nawet można by to na tyłku wytatuować
a starszyzna? no cóż lekko nie ma z taką szarańczą
a starszyzna? no cóż lekko nie ma z taką szarańczą
"Pies: karmią mnie, kochają, troszczą się o mnie - są bogami!
Kot: karmią mnie, kochają, troszczą się o mnie - jestem bogiem!"
Kot: karmią mnie, kochają, troszczą się o mnie - jestem bogiem!"
-
BEATA olag
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
No, niedoczekanie - Stefan kotem statecznym? Toż to brat Kanso - a ten jest pierwszy do gonitw z maluchami
Moja rada - karmić maluchy osobno, a rezydentom pozwolić na ich rytuały
Moja rada - karmić maluchy osobno, a rezydentom pozwolić na ich rytuały
"(...)Nie jesteś jednak tak bezwolny, A choćbyś był jak kamień polny, Lawina bieg od tego zmienia, Po jakich toczy się kamieniach."
-
BEATA olag
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
Kasiu przecież tak robimy - inaczej biedak tak by się zestresował że...Morri pisze:No, niedoczekanie - Stefan kotem statecznym? Toż to brat Kanso - a ten jest pierwszy do gonitw z maluchami![]()
Moja rada - karmić maluchy osobno, a rezydentom pozwolić na ich rytuały
To jest delikatny egzemplarz (nie dam sobie powiedzieć). Chyba ilość dzieciaków go przytłacza. Jego ulubienicą z całej czwórki jest Zira.
olag pisze:Kasiu przecież tak robimy - inaczej biedak tak by się zestresował że...Morri pisze:No, niedoczekanie - Stefan kotem statecznym? Toż to brat Kanso - a ten jest pierwszy do gonitw z maluchami![]()
Moja rada - karmić maluchy osobno, a rezydentom pozwolić na ich rytuały
To jest delikatny egzemplarz (nie dam sobie powiedzieć). Chyba ilość dzieciaków go przytłacza. Jego ulubienicą z całej czwórki jest Zira.
Kanso bardzo pomogła w podbudowaniu własnego ego obróżka feromonowa - miał ją tylko raz, ale to, co wtedy sobie wypracował, utrzymało się do dziś
-
BEATA olag
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
Włochate szpliny
Znacie te momenty w życiu, gdy czujecie, że przestajecie kontrolować sytuację ? Gdy nie panujecie nad tym co się dzieje ? Gdy nie macie wpływu na to, co zdarza się i to cyklicznie ? W takim przypadku większość z nas stara się unikać tego, udać w bezpieczne miejsce, wrócić do azylu jakim jest najczęściej dom.
Ale gdy TO właśnie dzieje się w waszym domu ? Gdy pozostaje wam tylko bezsilnie patrzeć no to samo, co się rozgrywa codziennie. Gdy możecie jedynie pozostać biernymi obserwatorami. A mając w domu gromadkę rozbrykanych kociąt jest się na to po prostu skazanym. I to bezapelacyjnie.
TO się dzieje codziennie. TO się zdarza każdego wieczoru. Późnego wieczoru. Zwykle dobrze po 22. I w niektóre ranki. Wczesne poranki. Tak między piątą a szóstą. I jeżeli mieszkasz w bloku, i to nie nad piwnicą, tylko nad jakimiś ludźmi, to z drżeniem serca za każdym razem zastanawiasz się: kiedy sąsiad przyjdzie do Ciebie ze skargą. Albo pójdzie naskarżyć do Spółdzielni. Albo za zakłócanie ciszy nocnej naśle na Ciebie Policję.
Scenariusz zawsze jest ten sam. Siedzisz zmęczony na kanapie. Albo leżysz już w łóżku zasypiając. A może nawet już zasnęłaś. I wtedy nagle przez pokój przemyka błyskawica: czarna, szylkretowa. To zależy kto jest tym razem liderem tego wyścigu. Bo to o wyścig właśnie chodzi. Taki sam, jak te nocne, nielegalne, miejskimi ulicami. Tylko w tym wypadku mieszkaniowymi bezdrożami.
Nagle więc przez pokój przemyka błyskawica. A dwa kroki za nią następna – jedna lub dwie. Ze strasznych tupotem – wyobraź sobie silniki Harley-Davidsona z turbodoładowaniem, pracujące na najwyższych obrotach i pozbawione tłumików – taki mniej więcej hurkot małych stópek towarzyszy kocim wyścigom. Mknie przez pokój, skok na fotel, odbicie o oparcie i już wraca tą samą trasą. Różnokolorowym korowodem przemyka do sąsiedniego pokoju i na chwilę milknie. Po chwili wybucha ze zdwojoną energią znowu mknąc przez pokój, skok na fotel, lądowanie na parapecie i… w tym momencie zamiera w bezruchu. A za nim na podłodze zamiera peleton. Nagły skok nad głowami kocich obserwatorów i rozmyty korowód mknie znowu przez pokój, przedpokój, aż znika w najdalszym pokoju… na chwilę tylko. Bo znowu z niego wypada, przebiega iskrą przez wszystkie pomieszczenia. Czarny lider skacze na siedzisko fotela – pogoń jest już tuż za nim. Ale on w tym momencie odbija się od oparcia i ponad głowami zamarłego z wrażenia stadka, wywijając w powietrzu salto z obrotem przelatuje za nimi i nie zwalniając ani na chwilę wypada z pokoju. Stadko z lekkim opóźnieniem startuje i rusza w pogoń za liderem. Po chwili…
I tak z 10…15 minut. Bez przerwy. Co wieczór. I w niektóre ranki. Codziennie.
I jak tu narzekać na normalność ?


Znacie te momenty w życiu, gdy czujecie, że przestajecie kontrolować sytuację ? Gdy nie panujecie nad tym co się dzieje ? Gdy nie macie wpływu na to, co zdarza się i to cyklicznie ? W takim przypadku większość z nas stara się unikać tego, udać w bezpieczne miejsce, wrócić do azylu jakim jest najczęściej dom.
Ale gdy TO właśnie dzieje się w waszym domu ? Gdy pozostaje wam tylko bezsilnie patrzeć no to samo, co się rozgrywa codziennie. Gdy możecie jedynie pozostać biernymi obserwatorami. A mając w domu gromadkę rozbrykanych kociąt jest się na to po prostu skazanym. I to bezapelacyjnie.
TO się dzieje codziennie. TO się zdarza każdego wieczoru. Późnego wieczoru. Zwykle dobrze po 22. I w niektóre ranki. Wczesne poranki. Tak między piątą a szóstą. I jeżeli mieszkasz w bloku, i to nie nad piwnicą, tylko nad jakimiś ludźmi, to z drżeniem serca za każdym razem zastanawiasz się: kiedy sąsiad przyjdzie do Ciebie ze skargą. Albo pójdzie naskarżyć do Spółdzielni. Albo za zakłócanie ciszy nocnej naśle na Ciebie Policję.
Scenariusz zawsze jest ten sam. Siedzisz zmęczony na kanapie. Albo leżysz już w łóżku zasypiając. A może nawet już zasnęłaś. I wtedy nagle przez pokój przemyka błyskawica: czarna, szylkretowa. To zależy kto jest tym razem liderem tego wyścigu. Bo to o wyścig właśnie chodzi. Taki sam, jak te nocne, nielegalne, miejskimi ulicami. Tylko w tym wypadku mieszkaniowymi bezdrożami.
Nagle więc przez pokój przemyka błyskawica. A dwa kroki za nią następna – jedna lub dwie. Ze strasznych tupotem – wyobraź sobie silniki Harley-Davidsona z turbodoładowaniem, pracujące na najwyższych obrotach i pozbawione tłumików – taki mniej więcej hurkot małych stópek towarzyszy kocim wyścigom. Mknie przez pokój, skok na fotel, odbicie o oparcie i już wraca tą samą trasą. Różnokolorowym korowodem przemyka do sąsiedniego pokoju i na chwilę milknie. Po chwili wybucha ze zdwojoną energią znowu mknąc przez pokój, skok na fotel, lądowanie na parapecie i… w tym momencie zamiera w bezruchu. A za nim na podłodze zamiera peleton. Nagły skok nad głowami kocich obserwatorów i rozmyty korowód mknie znowu przez pokój, przedpokój, aż znika w najdalszym pokoju… na chwilę tylko. Bo znowu z niego wypada, przebiega iskrą przez wszystkie pomieszczenia. Czarny lider skacze na siedzisko fotela – pogoń jest już tuż za nim. Ale on w tym momencie odbija się od oparcia i ponad głowami zamarłego z wrażenia stadka, wywijając w powietrzu salto z obrotem przelatuje za nimi i nie zwalniając ani na chwilę wypada z pokoju. Stadko z lekkim opóźnieniem startuje i rusza w pogoń za liderem. Po chwili…
I tak z 10…15 minut. Bez przerwy. Co wieczór. I w niektóre ranki. Codziennie.
I jak tu narzekać na normalność ?
Ostatnio zmieniony 25 sty 2015, 18:09 przez BEATA olag, łącznie zmieniany 3 razy.
Niektórym kotom nie przechodzi to z wiekiem
Na szczęście sąsiadka z dołu ma psa, który wyje do wtóru dzwonom pobliskiego kościoła - siłą rzeczy jest więc wyrozumiała
Ale u mnie biegi w godzinach nocnych nie mają miejsca raczej - koty dostosowały się do naszego rytmu życia
Na szczęście sąsiadka z dołu ma psa, który wyje do wtóru dzwonom pobliskiego kościoła - siłą rzeczy jest więc wyrozumiała
Ale u mnie biegi w godzinach nocnych nie mają miejsca raczej - koty dostosowały się do naszego rytmu życia
"(...)Nie jesteś jednak tak bezwolny, A choćbyś był jak kamień polny, Lawina bieg od tego zmienia, Po jakich toczy się kamieniach."
-
BEATA olag
- Posty: 4939
- Rejestracja: 17 sie 2014, 11:12
- Lokalizacja: Piątkowo / Poznań
Miłość nie zna ograniczeń
Są takie momenty w życiu człowieka, gdy pragnie być sam. By nikt mu nie przeszkadzał i dał chociaż te trzy minuty samotności. To te chwile, gdy udaje się tam, gdzie i król chadza piechotą. Po prawdzie to taki Ludwik XIV nawet w takich chwilach nie bywał sam, a wokół niego nawet wówczas kręciło się kilkunastu ordynansów, lokajów, szambelanów i najbardziej zaufanych dworzan, to podsuwających królewski stolec, to podcierających królewski za… STOP! Tu zakończymy tę dygresję podsumowując, że Ludwik XIV był jednak w tym względzie raczej wyjątkiem niż regułą.
Wracając do meritum - udawszy się w niedzielny poranek TAM GDZIE I KRÓL CHADZA PIECHOTĄ, oczekiwałam chwili spokoju, samotności i skupienia (położywszy akcent zwłaszcza na to ostatnie słowo). Ledwo jednak zasiadłam na tronie, do salonu łaziebnego weszła za mną Zira. Ziruńka była wczoraj na sterylizacji i większą część dnia najpierw przespała, potem przeleżała, potem jeszcze posnuła się smętnie po domu chwiejnym krokiem, ukoronowawszy koniec dnia cierpiętniczym snuciem się po domu z ciągnięciem za sobą grechocącej wędki. Teraz już w widoczny sposób bardziej ruchliwa, acz jeszcze zaspana, nie bacząc na to gdzie jesteśmy, wskoczyła mi na kolana podsuwając się pod moją rękę. Odskupiłam się od razu i przystąpiłam do czynności ślizgowo-głaszczących grzbiet domowego Likaona. Odmówić dziewczynie w takim czasie? To nie mieć serca. Czochrałam ją więc za uszkami, gładziłam po grzbiecie od karku po ogonek, drapałam pod szyjką. Młoda się rozterkotała, rozciągnęła, nieomal rozpłynęła na moich kolanach. A ja… a ja nie miałam po prostu serca zdjąć jej z kolan. Siedziałam więc w tej jakże jednak mało królewskiej pozie myśląc: jakie to szczęście, że nie ma już wychodków i sławojek i przynajmniej nic mi nie podwiewa tam, gdzie plecy się kończą i przybierają mniej dostojną nazwę.

Są takie momenty w życiu człowieka, gdy pragnie być sam. By nikt mu nie przeszkadzał i dał chociaż te trzy minuty samotności. To te chwile, gdy udaje się tam, gdzie i król chadza piechotą. Po prawdzie to taki Ludwik XIV nawet w takich chwilach nie bywał sam, a wokół niego nawet wówczas kręciło się kilkunastu ordynansów, lokajów, szambelanów i najbardziej zaufanych dworzan, to podsuwających królewski stolec, to podcierających królewski za… STOP! Tu zakończymy tę dygresję podsumowując, że Ludwik XIV był jednak w tym względzie raczej wyjątkiem niż regułą.
Wracając do meritum - udawszy się w niedzielny poranek TAM GDZIE I KRÓL CHADZA PIECHOTĄ, oczekiwałam chwili spokoju, samotności i skupienia (położywszy akcent zwłaszcza na to ostatnie słowo). Ledwo jednak zasiadłam na tronie, do salonu łaziebnego weszła za mną Zira. Ziruńka była wczoraj na sterylizacji i większą część dnia najpierw przespała, potem przeleżała, potem jeszcze posnuła się smętnie po domu chwiejnym krokiem, ukoronowawszy koniec dnia cierpiętniczym snuciem się po domu z ciągnięciem za sobą grechocącej wędki. Teraz już w widoczny sposób bardziej ruchliwa, acz jeszcze zaspana, nie bacząc na to gdzie jesteśmy, wskoczyła mi na kolana podsuwając się pod moją rękę. Odskupiłam się od razu i przystąpiłam do czynności ślizgowo-głaszczących grzbiet domowego Likaona. Odmówić dziewczynie w takim czasie? To nie mieć serca. Czochrałam ją więc za uszkami, gładziłam po grzbiecie od karku po ogonek, drapałam pod szyjką. Młoda się rozterkotała, rozciągnęła, nieomal rozpłynęła na moich kolanach. A ja… a ja nie miałam po prostu serca zdjąć jej z kolan. Siedziałam więc w tej jakże jednak mało królewskiej pozie myśląc: jakie to szczęście, że nie ma już wychodków i sławojek i przynajmniej nic mi nie podwiewa tam, gdzie plecy się kończą i przybierają mniej dostojną nazwę.
Ostatnio zmieniony 25 sty 2015, 18:10 przez BEATA olag, łącznie zmieniany 2 razy.
