Wywalał brzusio, wtulał łepek w moją rękę, przytulał się łapkami, pozwalał się nynać od noska do ogonka i w ogóle.
Oczywiście w granicach Szonkowej akceptacji miziania, czyli nie podchodź bliżej, niż już podszedłem i nie podnoś się z pozycji półleżącej.
I tak to trwało jakiś kwadrans, a potem to ja wstałam i sobie poszłam a nie on.
I tak sobie myślę, że zajęło mu pół roku, żeby się tak na mnie otworzyć, ale jaka ja jestem z niego dumna, tego płochliwego burasa przypodłogowego, który ma najmiziastsze futerko pod słońcem i w ogóle :3 Będę za nim tęsknić, ale póki co to go kulam ile mogę
