U Horacego czas płynie leniwie... cisza, spokój, sen, jedzenie, czasem troszkę ruchu - ot, spokojny żywot statecznego kociego męża, opoki szpitalika
Bywają jednak chwile, kiedy w Horacego wstępuje dziki ogień - na przykład wtedy, kiedy słyszy, że jakiemuś kotu dzieje się krzywda. Włącza wtedy imponującą syrenę, aby ogłosić światu, że katastrofa, mordują, ratunku, po czym... zaszywa się w bezpiecznym miejscu
No, chyba, że krzywda dzieje się Malami - wtedy nie ma mocnych, Horacjo pędzi na ratunek, choćby utratą uszu ryzykował, a dopadłszy winowajcę, syczy, bije i gryzie (Bogu dzięki, nie ma zębów...). Dał tego dowód, gdy podczas sprzątania klatki Malami zaplątała łapkę między klatkowe pręty, przestraszyła się i narobiła strasznego hałasu, wyszedł z niego wtedy taki lew, że hej!