Wiadomość z ostatniej chwili - mięso działa!
Ale po kolei
W spokoju ducha powstaję z kanapy i na stole obok widzę ruch. Tosia, jak zawodowy pies jamniko-kopiący, daje nura do męskiej torby (logo z Targeryanami +5 do lansu) mojego Małżona. I kopie. I nura. I niucha.
"Ani chybi! Kanapka!" przelatuje mi przez myśl, zanim dociera do mnie lekko zakłopotane olśnienie, że Małżon przecież kanapek nie zwykł ze sobą nosić, bo przecież już z lat szkolnych był wyrósł, a za olśnieniem natychmiast pojawia się czerwona lampka alarmowa, która wzbogaca się o wyjącą alarmową syrenę, kiedy Tosia z torby (męskiej) wywleka...
- Kurza noga! - klnę wdzięcznie i rzucam się pozbawiać kotę zdobyczy, którą następnie bezpiecznie odtransportowuję do kuchni. Jasna sprawa, Małżon był uczynił kocie zakupy i zapomniał je odłożyć, no zdarza się.
Wracam do pokoju. Tosia, jako ten jamnik norniczy, z nosem w torbie (+5, jako żywo!) - szuka...
- Pachnie ci jeszcze? - zapytuję niewinnie i naiwnie, ale mina mi rzednie w ułamku sekundy, ponieważ Tosia... wyszarpuje z bebechów torby (już wiecie) foliówkę z lekka cieknącą i w te pędy szusuje pod kanapę...
Długim szczupakiem wjeżdżam pod tę samą kanapę za jej czarnym ogonkiem, sprawnym ruchem wydobywam foliówkę i fragmenty wątróbki spomiędzy kłów wygłodniałych i pędzę znowuż do kuchni... a Tosia za mną!
- DAJDAJDAJDAJDAJDAJDAJDAJDAJDAJDJADJADAAAAAAAA!!!!!!!! - drze się żałośliwie.
Co było robić.
Pokroiłam i dałam
Tak wyglądało starcie z pokrojoną wątróbką:
