Trochę długo nie pisalim, no bo narobiło się, że hej...
Zaraz będą historie mrożące krew w żyłach, ale żebyście nie stracili przez nerwy tak jak my kilku miesięcy życia to od razu napiszę, że Zelda żyje i chyba ma się nawet niezgorzej:)
Otóż najpierw kontrola kardiologiczna -
piątek 2 tygodnie temu - rewelacja - ciśnienie nawet nieco za niskie (ODSTAWIAMY JEDEN LEK

), serce pięknie się kurczy, kardiolożka podsumowuje wizytę: "Ach, ta Zelda i Jej 158. życie".
Dobra - w
poniedziałek idziemy na badanie krwi - tu nieco gorzej - znowu parametry wątrobowe podwyższone, nic to - mamy lek, który świetnie działa, gorzej, że poziom hormonów tarczycy poleciał na łeb, na szyję - a był przecie za wysoki - musimy jednak obniżyć dawkę. No i niestety kreatynina nieco powyżej normy - ta cała apteka, którą bierze Zelda, sieje jednak spustoszenie... Mam zadanie bojowe - łapanie moczu.
Mamy
środę - wracam późno do domu, na kuwecie, z której Zelda startuje do umywalki - trzy zaschnięte sporej wielkości plamy krwi - ze skrzepami, hmm - pewnie zapalenie pęcherza, jeszcze nie panikuję, wygrzebuję żwirek diagnostyczny, zamykam Zelduszkina w pokoju. Rano (
czwartek) - sukces - mocz jest, tylko mała kropka krwi; ale spojrzałam na posłanie - masakra - duże plamy ze skrzepami!!! Telefon do dr Sobieralskiej - mocz na badanie, Marcin zostaje z Zeldą, wczesnym popołudniem wizyta. Mocz oprócz malej ilości białka - wzorcowy - ŻADNYCH ERYTROCYTÓW... Zelda kontaktuje, spaceruje, nie gorączkuje, ma apetyt, ale krwawi - gdzieś z pod ogona... (ślady krwi znajdujemy jeszcze do teraz...) Wizyta - na USG wszystko super, pod ogonem - przyczyna - czyli pęknięty, sączący bardzo bogato unaczyniony guzek niewiadomej etiologii (p. doktor przypomina guzki hormonalne pojawiające się dość często u niewykastrowanych psów - no cóż, to Zelda - nic nowego...). Próbujemy tamować sączenie miejscowo - co 2 godziny przykładamy lek, oczywiście iniekcje podskórne - ale guz nadal sączy - jest wrośnięty w skórę, wielkości paznokcia kciuka - powinien zostać usunięty operacyjnie. No to telefon do kardiolożki - nie odpowiada, wyjechała na urlop; ale jest jeszcze dr Niziołek - konsultacje lekarskie trwały do późnych godzin wieczornych - konkluzja - trzeba operować, z drugiej strony - raczej nie przeżyje narkozy... Noc z czwartku na piątek była koszmarem - musieliśmy podjąć decyzję (kat -

). Dramatyzmu dodawał fakt, iż lekarz prowadząca wyjeżdżała na urlop - zatem to musiał być piątek...W
piątek rano telefon od wetki - mamy substancję, którą możemy znieczulać - my: no to jedziemy... Z sercem w gardle, z duszą na ramieniu, łzami w oczach; pożegnałam się. Nie wiem jak przeżyłam do 12, nie wiem jak zdołałam odebrać telefon - pamiętam tylko wykrzyczane słowa dr Sobieralskiej - jest ok, ok, ok! i własne łzy...ulgi, radości, szczęścia... Generalnie operacja przebiegła bez najmniejszych komplikacji ze strony serca - oczywiście zaraz po zakończeniu podano kotce antysedanty - ale nie było ani zachwiana rytmu, ani wzrostu ciśnienia - nic! Wieczorem już jadła - z ogromnym apetytem:)
Guzek był dość głęboki - musiano założyć aż 5 szwów, dodatkowo niedaleko zaczął tworzyć się następny - był malutki, udało się go też usunąć; sytuacje komplikował fakt, iż guzek był bardzo blisko sromu i odbytu - jeden fałszywy ruch mógł skutkować uszkodzeniem jednego bądź nawet obu - a nie można było przedłużać zabiegu; no i jeszcze podawane w dużej ilości leki rozrzedzające krew, co groziło krwotokiem...Ale wszystko było i jest w porządku:)
W
sobotę na kontroli dr Antosik (który został poproszony o asystę przy operacji) żartował, że Fundacja dba, by lekarze nie posnęli przy stole operacyjnym

I śmiał się, że drugi raz w zyciu założył przy Zeldzie okulaty
No i oczywiście straszył, że kołnierz, kołnierz i jeszcze raz kołnierz, bo rozlizanie rany w przypadku Zeldy to nawet śmierć:( Dlatego jesteśmy twardzi, odkapelonienie tylko podczas karmienia. Ale Zelda znosi to bardzo dobrze, sprytnie pije wodę, wskakuje wszędzie - jest git!
Dziś podaliśmy ostatni antybiotyk, w poniedziałek ściągnięcie szwów... Chyba mogę już napisać: Ech, Zelda i Jej 159. życie...
Co na to Zelda???
"O ja pierniczę, co za elaborat grafomański - ale siara

"
