
Pierwsza doba pobytu polegała chowaniu się pod kanapą i pod sypialnianym łóżkiem: Borewicz trafił do nas prosto od weterynarza i znalazł się wśród nowych ludzi, w całkowicie nowym otoczeniu, bez kocich kupli. Przeżył duży stres i szok, że nie potrafił się odnaleźć. Bał się nas ogromnie, każdy gwałtowniejszy ruch powodował ucieczkę pod stół, w jego bezpieczne miejsce. Po 3 dniach zaczął bardzo ostrożnie wychodzić „na widok” i toaletę poposiłkową uprawiał na środku salonu, a potem szybko wracał na swoje stałe miejsca odpoczynku, które służyły za bezpieczne kryjówki. Jednakże, przez pierwszy tydzień-półtorej funkcjonował jak wielka, przerażona, szara kulka futra. Byliśmy intruzami.

Po wynikach krwi, tabletki na obniżenie poziomu T4 we krwi jadł bardzo dzielnie i bez marudzenia. Z jedzeniem, generalnie, Borewicz problemu nie ma: przyjmie w każdej ilości i o każdej porze. Adaptacja do nas i do otoczenia zachodziła bardzo powoli, ale nigdy nie miał problemów z wypróżnianiem się, załatwianiem czy jedzeniem. Był bardzo wycofany i na wszelkie formy zachęty reagował syczeniem. Dopiero po 4-5 dniach przypomniał sobie, że wędki są całkiem fajne i interesujące: dopóki nie widział obcych rąk, które wędką machały, bardzo chętnie gonił uciekające piórka.
Z uwagi na to, że największe okno salonowe wychodzi na spory kawałek zieleni, Borewicz lubi kontemplować sens istnienia gapiąc się na świat na zewnątrz. Z radością wyłapuje widok skaczących po drzewach wiewiórek i sikorek, które lądują na trawniku nieopodal.
Codziennie obserwowaliśmy małe-wielkie kroczki wielkiego, puchatego kawalera: na przestrzeni miesiąca przestał chodzić strasznie przestraszony, nie ucieka, gdy się na niego patrzy i nie śledzi każdego naszego ruchu, przyzwyczajony do naszej obecności. Nie wycofuje się, gdy przecinamy swoje ścieżki przez pokój. Chyba zaczyna oswajać się z myślą, że całe mieszkanie ma tylko dla siebie, a razem z metrażem wszystkie drapaczki, miejsca wyścielone kocykiem i zabawki są tylko jego. Pogłaskać nadal się nie daje i reaguje ostrzegawczym i pogardliwym syknięciem, gdy chodzimy koło niego, ale czasem ma minę, jakby zapominał, po co to robi, bo człowieki zupełnie nie reagują na te ostrzeżenia. Przywykliśmy do tego dźwięku, a on nie do końca wie, czy powinien się nas bać. Jesteśmy na etapie przekonywania się do siebie, ale - jak na miesiąc i izolację początkową - uważamy, że postępy idą szybko. Na wędkę i zabawki reaguje coraz bardziej żywo i chętnie. Po trzech tygodniach zaczął doceniać wygodną kanapę, na której sadowi się niczym pan i władca tego domu - najczęściej wieczorami, gdy myśli, że nikt nie patrzy i, że poszliśmy już spać. Zaczął również obserwować nasze funkcjonowanie wieczorne z bardziej strategicznego miejsca, jakim jest jadalniany stół. Coraz częściej przebywa z nami, a nie tylko obok nas.
Po prawie 4 tygodniach zdarzył się nawet incydent taki, że sam trącił łapką łapkę człowieka, inicjując kontakt. Raz, ale jaki ważny raz!
Niestety, żeby nie było zbyt pięknie, w dniu dzisiejszym Borewicza czekała wycieczka do weterynarza, żeby skontrolować parametry nerkowe i tarczycowe krwi po terapii lekami.




Po powrocie do domu nastąpiła obraza majestatu i izolacja pod łóżkiem - głaskanko w trakcie wizyty u weterynarza nie wynagrodziło mu krzywdy i zamieszania, które miało miejsce dzisiejszego poranka. Czekamy na wyniki laboratoryjne, trzymając kciuki i liczymy, że szybko odpuści nam poranny pościg i wojnę o transporter, bo znów wróciliśmy do kategorii „niechcianych człowieków”.
Fotorelacja:
Przestraszona kulka na dużym zoomie, złapana aparatem przypadkiem, jak myślał, że nie ma nas w pobliżu:
Strategiczna obserwacja świata i kontemplowanie nad życiem:
Król salonu, rekwirowanie kanapy na własność:
Strategiczne zajęcia jadalnianego stołu: