Tak jak obiecałam – czas na relację z
pierwszej wizyty kontrolnej Tesi u weterynarza. Uprzedzam – działo się - były emocje i sporo futra!
Zacznijmy od początku. Tesia musiała być na czczo przez
12 godzin. Tak, dwanaście godzin! Sama Tesia właśnie podpowiada mi, że to nieludzkie i że dzwoni do TOZ-u. Jeśli zniknę, wiecie, kto za tym stoi…
Od samego rana zostałam uznana za
niekompetentnego opiekuna – najpierw o 6:30, później o 10:00 kotek nie dostał nic do jedzenia, mimo że bardzo wyraźnie dawał mi znać, że TO JUŻ CZAS. Kocia pogarda wisiała w powietrzu, a ogonek chodził z niezadowolenia.
Gdy nadszedł czas wizyty, zapakowałyśmy się do auta… i tu zaczęły się schody. Jak wspominałam wcześniej – Tesia nienawidzi jazdy samochodem. Krzyk, dyszenie, dramatyczne spojrzenia – ale dotarłyśmy bezpiecznie pod gabinet.
Mimo tej krótkiej trasy, Tesia zdążyła już zdobyć
dwóch fanów – sąsiadów z bloku i małą dziewczynkę w poczekalni. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że jest piękną kotką – a jakże! Oczywiście, że się z nimi zgodziłam!
W gabinecie przywitała nas bardzo miła pani doktor. Poprosiła mnie, żebym opowiedziała, co już wiemy o Tesi. Chyba nie szło mi najlepiej, bo z transporterka co chwilę dobiegały kocie dopowiedzenia –
Tesia najwyraźniej uznała, że nie mówię wszystkiego.
Zaczęło się od ważenia, potem sprawdzenie zębów, uszu i osłuchanie – trzy razy na TAK!
Wszystko w porządku. Na zębach drobny osad, ale pani doktor uspokoiła – nic, czym trzeba się przejmować.
Przyszedł czas na USG – a to oznaczało leżenie na plecach. Tu objawiła się prawdziwa
waleczna dusza Tesi. Trzymana przeze mnie i asystentkę, dzielnie (choć bardzo głośno) znosiła badanie. Pani doktor powiedziała, że wszystko wygląda dobrze. Jedynie zmartwiło ją
lekkie podrażnienie jelit i obecne zagęszczenia stanowiące ok. 25% objętości pęcherzyka żółciowego. Dostałyśmy zalecenie podania leków – powinno pomóc.
USG trwało trochę dłużej, bo stres zrobił swoje –
futro dosłownie fruwało w powietrzu. W pewnym momencie Tesia postanowiła wyrazić swoje niezadowolenie bardziej dosadnie i mnie ugryzła. Cóż, ostrzegła – nie mam jej za złe.
Niestety nie udało się pobrać próbki moczu, bo Tesia zbytnio się wierciła, może nam się uda następnym razem -
bezpieczeństwo i komfort kotka przede wszystkim, szczególnie na tak długiej i wymagającej wizycie!
Po USG – czas na pobranie krwi. Możecie się domyślić – nie jest to ulubiona czynność Tesi. Ale poszło szybko i – jak to z nią bywa –
z charakterem. Dostała chwilę odpoczynku w transporterku, bo zostało nam jeszcze czipowanie. W międzyczasie pani doktor przygotowała opis wyników USG, wytłumaczyła, jak podawać leki, i czekałyśmy na wyniki testów na FIV i FeLV.
A Tesia… nadal komentowała całą sytuację. Niekoniecznie pochlebnie. Ale jako czyścioszek – natychmiast zaczęła myć brzuszek po USG, bo wysmarowali go jakąś okropną mazią -
oburzające.
Przyszły wyniki –
testy FIV i FeLV negatywne! Co za ulga! Tesia z transporterka pomruczała coś w stylu: „
No mówiłam, że jestem zdrowa, po co mi weterynarz…”
Potem – czipowanie. Tu już wiedziała, co się święci i próbowała wrócić do swojej kryjówki. Udało nam się ją jednak przekonać – i ku zaskoczeniu pani doktor,
Tesia zniosła to wyjątkowo dzielnie! Zadowolona wróciła do transporterka, podziękowałyśmy za wizytę i ruszyłyśmy do domu. Kolejne odwiedziny gabinetu za
3–4 tygodnie. A gdy zakończymy odrobaczanie, możemy myśleć o
szczepieniu.
Ale, jak już wspominałam –
samochód to wróg nr 1. W drodze powrotnej był dramat – miauczenie, drapanie, próby ucieczki, a na koniec…
ślinienie się tak, że głowa mała. Pogoda też nie pomagała – było gorąco, zwłaszcza w aucie. Przerażona, napisałam do
fundacyjnych ciotek – jak zawsze niezawodne, szybko mnie uspokoiły. Na szczęście byłyśmy już blisko domu, więc mogłam Tesię szybko wyjąć i zaopiekować się tak, jak mi poradziły.
Gdy tylko przekroczyłyśmy próg mieszkania –
jak ręką odjął - istna magia. Oddech w normie, głodna jak wilk, sporo piła, potem porządna kocia kąpiel i relaks na chłodnych płytkach. Dostała sporo smaczków – i z
asłużony odpoczynek po ciężkim, pełnym przygód dniu.
A wyniki krwi?
Wyszły naprawdę dobrze. Jedynie eozynofile były podwyższone – to pewnie przez pasożyty, ale już wdrożyłyśmy leczenie.
Cholesterol i mocznik też lekko wyższe, prawdopodobnie przez wcześniejszą dietę.
Nerki pracują prawidłowo, kreatynina w normie. Także czujemy ulgę, że nasza cudowna podopieczna ma tak dobre wyniki!
I choć Tesia wciąż uważa, że weterynarz to
największe zło (zaraz po podróżach autem), to chyba po cichu wie, że wszystko było dla jej dobra. A ja? Przetrwałam pierwszą wizytę i wiem, że będzie tylko łatwiej... Prawda? Prawda??