
Didrite jest trzecim kociakiem z rodzeństwa ze Strzeleckiej, siostrą Stefanów. Trafiła do nas najpóźniej, bo nie udawało się jej złapać. Potem siedziała przez kilka tygodni zamknięta w klatce, bo leczyliśmy infekcje. Kilka tygodni pobiegała wraz z resztą towarzystwa i znów zasmarkana trafiła do klatki.
Dlaczego klatka? Ano nie udało się jeszcze jej dotknąć bez rękawicy, nie ma innego sposobu niż zaklatkowanie na podanie jej lekarstw.
Kota, mimo iż jest bardzo młoda i mieszka u nas od kilku miesięcy, nie pozwala się dotknąć, syczy i zawsze jest gotowa do ataku.
Aby ją zaszczepić używaliśmy klatki injekcyjnej. Odrobaczanie na zasadzie "odważny w rękawicach trzyma, a ktoś inny szybko podaje środek na kark".
Jest to pierwszy z naszych adoptusiów, który w mieszkaniu łapany jest za pomocą podbieraka

Leczenie trwało bardzo długo, kotka odzwykła od życia na ulicy, teraz pewnie by sobie nie poradziła. No i jeszcze nie wysterylizowana (czakamy na rujkę).
Jak narazie szanse na adopcje mizerne, ale nie mam pomysłu, co z nią zrobić

Komisyjnie stwierdziliśmy, że jest najładniejsza z miotu

W pokoju czuje się coraz swobodniej, nareszcie udało się jej zrobić fotki




